To był ponury dzień. Deszcz padał coraz mocniej,
boleśnie odbijając się od skóry Alice, ale ona się tym nie przejmowała. Zawsze
lubiła deszcz. Był dla niej oczyszczeniem nie tylko fizycznym, ale także
psychicznym. Kiedy była mała, często chodziła na spacery podczas ulewy. Jako
dziecko nie przejmowała się tym, że moknie, albo iż mama skrzyczy ją o mokre
plamy błota na dopiero co wyczyszczonej podłodze. Po prostu pokochała to
uczucie, kiedy zimne krople opadają na jej skórę, tylko po ta aby spłynąć dalej
ku ziemi. Podczas takich spacerów dużo rozmyślała. W tej chwili w jej głowie
zagnieździła się myśl, że deszcz w tej chwili zmywa z niej wszystkie obawy
opuszczenia bezpiecznego domu i wyruszenia w tą niebezpieczną i splątaną
różnymi wątpliwościami oraz sprzecznymi myślami wyprawę ku zemście. Wiedziała, że
tego chce, ale nie była pewna czy będzie
potrafiła. Zdawała sobie sprawę z tego, że gdy stanie twarzą w twarz z tak
znienawidzonym człowiekiem, może po prostu zabraknąć jej odwagi. Nagle przed
oczami stanęła jej wizja.
Stoi nad nieruchomym ciałem człowieka trzymając w ręce broń. Od razu widać, że on nie ma szans uciec ani się obronić. Widząc cień przerażenia na jej twarzy uśmiecha się szyderczo i zaczyna się zanosić śmiechem. Ale nie takim zwykły promiennym i rozbawionym. To był śmiech szaleńca. Zimny i zamrażający krew w żyłach.
-
Nie zrobisz tego – wykrzywił krzywe i żółte zęby – nie stać Cię na to. Jesteś
tak samo słaba jak rok temu. Rodzice nie nauczyli Cię, żebyś nie szukała
kłopotów?
-
Skąd wiesz? – zapytała, jednak czuła, że on ma rację – Skąd wiesz, że przez ten
rok moja nienawiść nie wzmocniła się na tyle, żeby raz na zawsze z Tobą
skończyć?
-
Widać to po Tobie. – stwierdził i znowu roześmiał się tak, że Alice się lekko
wzdrygnęła. – Wystarczy spojrzeć Ci w oczy. Już z daleka widać w nich
przerażenie.
-
Przestań wygadywać te kłamstwa, – miała wrażenie, że mówi coraz ciszej, a głos
się jej załamuje – chcesz tylko zyskać na czasie, bo wiesz, że zaraz nie będzie
Ci tak do śmiechu. – Wiedziała, że kłamie. On też.
-
Jak widać zyskałem już go sporo, ale nie musiałem się uciekać do kłamstwa.
-
Pewnie myślisz, że...
-
Alice! – To nie był krzyk człowieka, nad którym teraz stała. Ten był o wiele
cieplejszy i słychać było w nim nutkę zaskoczenia – Dlaczego z nim dyskutujesz?
– Spojrzała na niego. To był Matt. Stał pod drzewem po jej prawej stronie.
Obdarzył ją spojrzeniem pełnym niedowierzania i współczucia. – Skończ to
wreszcie. Tym zachowaniem tylko przedłużasz swoje cierpienia. – Znów spojrzała
na mordercę. Jego uśmiech tylko ją bardziej rozpraszał. Znów skierowała wzrok
na chłopaka i posłała mu przepraszające spojrzenie. Opuściła broń, a po jej
policzku spłynęła łza.
-
Głupia dziewczyna. Wiedziałem, że Cię na to nie stać….
Nagle obraz obszarpanego mężczyzny się urwał. Zaskoczona stwierdziła, że jest cała mokra. Ciągle stała pod drzewem przytulając się do przyjaciela. Czuła, że łzy mieszają się z deszczem. Nie mogła w to uwierzyć. Ta wizja była taka realistyczna. Matt poczuł, że oprócz zimnych kropel deszczu na jego podołek spływają także ciepłe . Odsunął ją lekko od siebie i spojrzał w jej ciepłe brązowe oczy, z których teraz ciekł strumień łez.
- Hej – szepnął ocierając kciukiem jej policzki –
Czemu płaczesz? Coś się stało?
Alice nie wiedziała jak długo stali w uścisku, ale
teraz gdy na niego spojrzała, dostrzegła w jego oczach zmartwienie i… -
zastanawiała czy jej się to przypadkiem nie przewidziało – cień strachu? No
tak, przecież ona płacze. Może sobie pomyślał, że coś się jej stało albo, że
żałuje swojej decyzji. Aby przekonać go, że tak nie jest z wysiłkiem całej woli
uśmiechnęła się lekko i szepnęła cicho – Nic mi nie jest. Ja tylko… - i urwała bo
usłyszała coś bardzo niepokojącego.
- Alice? – zapytał niepewnie. Nie wiedział co się z
nią działo – Nic Ci nie jest?
- Nic nie mów. Chyba coś słyszę. – Powiedziała tak
cicho, że ledwo ją usłyszał. Skierowała się w stronę krzaków, które – jak
dopiero teraz zauważył – lekko się kołysały i to na pewno nie było spowodowane
wiatrem. Ktoś lub coś musiało się w nich ukrywać. Moony stał nieco dalej od
nich i warczał na to samo miejsce. Po krótkiej chwili oczy Alice rozszerzyły
się do rozmiarów spodków.
- Padnij! – krzyknęła i w tym samym momencie wydarzyło
się kilka rzeczy na raz. Dziewczyna przewaliła Matta na ziemię, ułamek sekundy
później w miejscu, w którym znajdował się chłopak leżał potwór, którego jeszcze
nie widział. Musiał walnąć w drzewo, bo leżał nieprzytomny. Był całkiem mały,
ale z otwartego pyska wystawały rzędy długich i ostrych zębów. W tej chwili
wilk wąchał go jakby chciał stwierdzić, czy jest martwy. Alice wstała, a po
chwili pomogła wstać przyjacielowi. Ciągle miała wytrzeszczone oczy.
- Musimy stąd iść. – Powiedziała przerażonym głosem –
I to najszybciej jak potrafimy.
- Ale o co tu chodzi. Przecież on jest nieprzytomny,
- Tak, ale jesteśmy teraz w wielkim
niebezpieczeństwie. – Powiedziała łapiąc go za rękę. Podnieśli swoje plecaki i
ruszyli biegiem przed siebie. –Moony – krzyknęła jeszcze przez ramię i
zobaczyła, że wilk biegnie zaraz za nimi.
Minęła godzina, a oni ciągle biegli. Deszcz zacinał
jeszcze mocniej niż przedtem, ale to nie powstrzymało Alice przed ciągłym
sprintem. Nie mogli kierować się ciągle prostą drogą, więc co jakiś czas
zmieniali kierunek. Aż doprowadziło to do tego, że zagłębili się w jakieś
krzaki, które boleśnie rozcinały im skórę. Chłopak był pewien, że nie
zatrzymuje się tylko dlatego, że ona go trzyma za rękę. W inny wypadku już by
dawno opadł z sił.
- Nie możemy się już zatrzymać? – zapytał
zasapany – On już nas nie dogoni. – dziewczyna zatrzymała się tak szybko,
że zdezorientowany wpadł na nią ledwo utrzymując ich oboje w pozycji stojącej.
- Słuchaj Matt. – powiedziała takim stanowczym głosem,
że aż sama się zdziwiła – Tu nie chodzi o to, żeby nas nie dogonił lecz o to,
aby nas nie znalazł. – rzekła, jednak chłopak za dużo z tego nie zrozumiał. –
Musimy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, żebyśmy mogli przenocować.
- No tak. – powiedział z sarkazmem – Bo oczywiście
znajdziemy takie miejsce w lesie pełnym POTWORÓW!
- No tak, mogłam się domyślić, że przyjmiesz tą
wiadomość ze spokojem i rozumem.
- Ale o co Ci chodzi? Pożartować nie można?- zapytał,
trochę zdziwiony jej reakcją.
- Nie! - krzyknęła tak głośno, że z pobliskiego
drzewa odleciało pełno ptaków. – Nie w takich momentach – dodała już ciszej. –
Musimy iść dalej.
Matt spojrzał na nią trochę zdziwiony i trochę
zmieszany. Ruszyli szybkim marszem. Spory kawałek drogi minęli w ciszy jednak,
po jakimś czasie odezwała się Alice.
- Możemy się zatrzymać tam – wskazała palcem na czarny
otwór – ta jaskinia nie wygląda na zamieszkaną.
Skierowali się w jej stronę. Faktycznie na taką nie
wyglądała. Roślinności tak zakryły przejście, że ledwo było ją widać.
- Moony, jak uważasz?- zapytała odwracając się, ale ku
jej przerażeniu stwierdziła, że nie ma go ani za nimi ani w pobliżu.
Zrozpaczona dziewczyna zaczęła biec z powrotem tą samą drogą. Na szczęście
chłopak ruszył za nią i z łatwością dogonił. Złapał ją w pasie od tyłu i
próbował zawrócić, jednak nie było to takie proste, bo Alice szarpała się i
wyrywała. Stwierdził, że lepiej będzie poczekać aż ochłonie.
- Puszczaj mnie Matt! – krzyczała – Muszę go znaleźć!
Muszę go chociaż zobaczyć, żeby wiedzieć, że nic mu nie jest. – to ostatnie
powiedziała szeptem, kiedy się uspokoiła i przestała się wyrywać. Patrzyła
jeszcze przed siebie w nadziei, że Moony zaraz ją zobaczy i dołączy do nich. Po
woli odwróciła się do chłopaka i wtuliła w jego tors. Znowu płakała. „Ile ta
dziewczyna się jeszcze nacierpi?” zadał sobie pytanie w myślach i odwzajemnił
uścisk.
- Chodźmy stąd, – szepnął jej do ucha – Nie ma sensu
tera stać na tym deszczu. – chwycił jej rękę i skierowali się z powrotem w
stronę jaskini.
Po krótkiej chwili stwierdzili, że jest pusta. Rzucili
plecaki pod ścianę i rozpalili ognisko. Usiedli obok siebie, po czym pogrążyli się we
własnych myślach. Alice nie mogła uwierzyć w to co się stało. Jak mogli nie
zauważyć, że wilk za nimi nie biegnie? Przecież podążał za nimi od początku.
Dzięki niemu mogła wyjść z depresji po śmierci rodziców i zacząć żyć od nowa.
- Co to było? – zapytał po chwili Matt wyrywając
dziewczynę z transu.
- Co? – zapytała dziwnie nieobecnym głosem
- Ten potwór przed, którym uciekaliśmy – powiedział
patrząc na nią niepewnie
- Ach, on – odpowiedziała – to był jeden z tych, które
nie widzą, ale czują i słyszą. Gdyby się ocknął, a my byśmy byli gdzieś blisko,
to by nas szybko wytropił.
- Ale dlaczego musieliśmy uciekać tak długo?
- Ponieważ one zazwyczaj chodzą w stadach, a jeśli nie
zauważyłeś to tylko jeden był nieprzytomny. Nie wiem czy nas goniły, ale mam
podejrzenia, że one mogły…. – głos jej się urwał. Bała się nawet pomyśleć, o
tym co by się stało gdyby dopadły Mooniego.
- Myślę, że nic mu nie jest – powiedział stanowczo.
Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. – No chyba byśmy usłyszeli, gdyby go
dorwały, a nie wiem jak Ty, ale ja nie słyszałem skowytu ani pisków. Myślę, że
musiał nas zgubić, albo skręcić w inną stronę – Alice uśmiechnęła się lekko,
ale za chwilę znowu spoważniała.
- Myślisz, że sobie poradzi? – Matt zaśmiał się
krótko, ale widząc jej poważną minę powiedział.
- Przecież to wilk. Jestem pewny, że poradzi sobie w
puszczy. – Uśmiechnął się do niej delikatnie, jednak ona tego nie
odwzajemniła.- Idź spać. Jesteś wykończona, ja wezmę pierwszą wartę. –
Rozłożyli razem namiot. Niestety mimo, iż jaskinia nie wyglądała na zamieszkaną
nie byli do końca do niej przekonani. Dziewczyna przytuliła krótko chłopaka,
pocałowała go w policzek, szepnęła dobranoc i wślizgnęła się do środka.
Matt stał tak jeszcze dobrych kilka minut z palcem
przyciśniętym do policzka, zanim dotarło do niego to co się stało. Usiadł przy ognisku i pogrążył się w myślach, ciągle czując na policzku ciepłe usta
Alice.
Noc była wyjątkowo zimna. Deszcz już nie padał, ale na
ścieżkach ciągle widniało bagno. Nad lasem właśnie przelatywał kruk, jednak nie
taki zwyczajnie czarny. Jego pióra były śnieżno-białe, a sam zdawał się jaśnieć
w ciemności. Poruszał się bardzo szybko tak, że gdyby ktoś mu się przyglądał,
zobaczył by tylko białą smugę unoszącą się w powietrzu. Rozglądał się dookoła.
W końcu po jakimś czasie, usiadł na kamieniu, obok którego przepływał strumyk.
Przez chwilę siedział słuchając szumu poruszającej się wody. Po jakimś czasie
zamienił się w dziewczynę z włosami długimi do pasa. W oczach miała łzy.
- Nie wiedziałam, że kiedyś przyjdzie moment, w którym Cię stracę. – szepnęła w przestrzeń, po czym ponownie zamieniła się w ptaka i
odleciała.
I oto rozdział 7. Miał
być dłuższy, ale chciałam go jak najszybciej
dodać. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Zapraszam do czytania i komentowania.
Moony :*
Jak zwykle świetny rozdzial, cos czuje ze 8 będzie lepszy, lepiej bierz sie za pisanie 9 :)jak zwykle czekam z niecierpliwością. Twoja najwieksza fanka Anka :)
OdpowiedzUsuńRozdział już się pisze. Bardzo dziękuję. Za komentarz i mile słowa.
Usuń