poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 7: Strata

To był ponury dzień. Deszcz padał coraz mocniej, boleśnie odbijając się od skóry Alice, ale ona się tym nie przejmowała. Zawsze lubiła deszcz. Był dla niej oczyszczeniem nie tylko fizycznym, ale także psychicznym. Kiedy była mała, często chodziła na spacery podczas ulewy. Jako dziecko nie przejmowała się tym, że moknie, albo iż mama skrzyczy ją o mokre plamy błota na dopiero co wyczyszczonej podłodze. Po prostu pokochała to uczucie, kiedy zimne krople opadają na jej skórę, tylko po ta aby spłynąć dalej ku ziemi. Podczas takich spacerów dużo rozmyślała. W tej chwili w jej głowie zagnieździła się myśl, że deszcz w tej chwili zmywa z niej wszystkie obawy opuszczenia bezpiecznego domu i wyruszenia w tą niebezpieczną i splątaną różnymi wątpliwościami oraz sprzecznymi myślami wyprawę ku zemście. Wiedziała, że tego chce, ale nie  była pewna czy będzie potrafiła. Zdawała sobie sprawę z tego, że gdy stanie twarzą w twarz z tak znienawidzonym człowiekiem, może po prostu zabraknąć jej odwagi. Nagle przed oczami stanęła jej wizja.

Stoi nad nieruchomym ciałem człowieka trzymając w ręce broń. Od razu widać, że on nie ma szans uciec ani się obronić. Widząc cień przerażenia na jej twarzy uśmiecha się szyderczo i zaczyna się zanosić śmiechem. Ale nie takim zwykły promiennym i rozbawionym. To był śmiech szaleńca. Zimny i zamrażający krew w żyłach.
- Nie zrobisz tego – wykrzywił krzywe i żółte zęby – nie stać Cię na to. Jesteś tak samo słaba jak rok temu. Rodzice nie nauczyli Cię, żebyś nie szukała kłopotów?
- Skąd wiesz? – zapytała, jednak czuła, że on ma rację – Skąd wiesz, że przez ten rok moja nienawiść nie wzmocniła się na tyle, żeby raz na zawsze z Tobą skończyć?
- Widać to po Tobie. – stwierdził i znowu roześmiał się tak, że Alice się lekko wzdrygnęła. – Wystarczy spojrzeć Ci w oczy. Już z daleka widać w nich przerażenie.
- Przestań wygadywać te kłamstwa, – miała wrażenie, że mówi coraz ciszej, a głos się jej załamuje – chcesz tylko zyskać na czasie, bo wiesz, że zaraz nie będzie Ci tak do śmiechu. – Wiedziała, że kłamie. On też.
- Jak widać zyskałem już go sporo, ale nie musiałem się uciekać do kłamstwa.
- Pewnie myślisz, że...
- Alice! – To nie był krzyk człowieka, nad którym teraz stała. Ten był o wiele cieplejszy i słychać było w nim nutkę zaskoczenia – Dlaczego z nim dyskutujesz? – Spojrzała na niego. To był Matt. Stał pod drzewem po jej prawej stronie. Obdarzył ją spojrzeniem pełnym niedowierzania i współczucia. – Skończ to wreszcie. Tym zachowaniem tylko przedłużasz swoje cierpienia. – Znów spojrzała na mordercę. Jego uśmiech tylko ją bardziej rozpraszał. Znów skierowała wzrok na chłopaka i posłała mu przepraszające spojrzenie. Opuściła broń, a po jej policzku spłynęła łza.
- Głupia dziewczyna. Wiedziałem, że Cię na to nie stać….

Nagle obraz obszarpanego mężczyzny się urwał. Zaskoczona stwierdziła, że jest cała mokra. Ciągle stała pod drzewem przytulając się do przyjaciela. Czuła, że łzy mieszają się z deszczem. Nie mogła w to uwierzyć. Ta wizja była taka realistyczna. Matt poczuł, że oprócz zimnych kropel deszczu na jego podołek spływają także ciepłe . Odsunął ją lekko od siebie i spojrzał w jej ciepłe brązowe oczy, z których teraz ciekł strumień łez.
- Hej – szepnął ocierając kciukiem jej policzki – Czemu płaczesz? Coś się stało?
Alice nie wiedziała jak długo stali w uścisku, ale teraz gdy na niego spojrzała, dostrzegła w jego oczach zmartwienie i… - zastanawiała czy jej się to przypadkiem nie przewidziało – cień strachu? No tak, przecież ona płacze. Może sobie pomyślał, że coś się jej stało albo, że żałuje swojej decyzji. Aby przekonać go, że tak nie jest z wysiłkiem całej woli uśmiechnęła się lekko i szepnęła cicho – Nic mi nie jest. Ja tylko… - i urwała bo usłyszała coś bardzo niepokojącego.
- Alice? – zapytał niepewnie. Nie wiedział co się z nią działo – Nic Ci nie jest?
- Nic nie mów. Chyba coś słyszę. – Powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszał. Skierowała się w stronę krzaków, które – jak dopiero teraz zauważył – lekko się kołysały i to na pewno nie było spowodowane wiatrem. Ktoś lub coś musiało się w nich ukrywać. Moony stał nieco dalej od nich i warczał na to samo miejsce. Po krótkiej chwili oczy Alice rozszerzyły się do rozmiarów spodków.
- Padnij! – krzyknęła i w tym samym momencie wydarzyło się kilka rzeczy na raz. Dziewczyna przewaliła Matta na ziemię, ułamek sekundy później w miejscu, w którym znajdował się chłopak leżał potwór, którego jeszcze nie widział. Musiał walnąć w drzewo, bo leżał nieprzytomny. Był całkiem mały, ale z otwartego pyska wystawały rzędy długich i ostrych zębów. W tej chwili wilk wąchał go jakby chciał stwierdzić, czy jest martwy. Alice wstała, a po chwili pomogła wstać przyjacielowi. Ciągle miała wytrzeszczone oczy.
- Musimy stąd iść. – Powiedziała przerażonym głosem – I to najszybciej jak potrafimy.
- Ale o co tu chodzi. Przecież on jest nieprzytomny,
- Tak, ale jesteśmy teraz w wielkim niebezpieczeństwie. – Powiedziała łapiąc go za rękę. Podnieśli swoje plecaki i ruszyli biegiem przed siebie. –Moony – krzyknęła jeszcze przez ramię i zobaczyła, że wilk biegnie zaraz za nimi.
Minęła godzina, a oni ciągle biegli. Deszcz zacinał jeszcze mocniej niż przedtem, ale to nie powstrzymało Alice przed ciągłym sprintem. Nie mogli kierować się ciągle prostą drogą, więc co jakiś czas zmieniali kierunek. Aż doprowadziło to do tego, że zagłębili się w jakieś krzaki, które boleśnie rozcinały im skórę. Chłopak był pewien, że nie zatrzymuje się tylko dlatego, że ona go trzyma za rękę. W inny wypadku już by dawno opadł z sił.
- Nie możemy się już zatrzymać? – zapytał zasapany  – On już nas nie dogoni. – dziewczyna zatrzymała się tak szybko, że zdezorientowany wpadł na nią ledwo utrzymując ich oboje w pozycji stojącej.
- Słuchaj Matt. – powiedziała takim stanowczym głosem, że aż sama się zdziwiła – Tu nie chodzi o to, żeby nas nie dogonił lecz o to, aby nas nie znalazł. – rzekła, jednak chłopak za dużo z tego nie zrozumiał. – Musimy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, żebyśmy mogli przenocować.
- No tak. – powiedział z sarkazmem – Bo oczywiście znajdziemy takie miejsce w lesie pełnym POTWORÓW!
- No tak, mogłam się domyślić, że przyjmiesz tą wiadomość ze spokojem i rozumem.
- Ale o co Ci chodzi? Pożartować nie można?- zapytał, trochę zdziwiony jej reakcją.
- Nie!  - krzyknęła tak głośno, że z pobliskiego drzewa odleciało pełno ptaków. – Nie w takich momentach – dodała już ciszej. – Musimy iść dalej.
Matt spojrzał na nią trochę zdziwiony i trochę zmieszany. Ruszyli szybkim marszem. Spory kawałek drogi minęli w ciszy jednak, po jakimś czasie odezwała się Alice.
- Możemy się zatrzymać tam – wskazała palcem na czarny otwór – ta jaskinia nie wygląda na zamieszkaną.
Skierowali się w jej stronę. Faktycznie na taką nie wyglądała. Roślinności tak zakryły przejście, że ledwo było ją widać.
- Moony, jak uważasz?- zapytała odwracając się, ale ku jej przerażeniu stwierdziła, że nie ma go ani za nimi ani w pobliżu. Zrozpaczona dziewczyna zaczęła biec z powrotem tą samą drogą. Na szczęście chłopak ruszył za nią i z łatwością dogonił. Złapał ją w pasie od tyłu i próbował zawrócić, jednak nie było to takie proste, bo Alice szarpała się i wyrywała. Stwierdził, że lepiej będzie poczekać aż ochłonie.
- Puszczaj mnie Matt! – krzyczała – Muszę go znaleźć! Muszę go chociaż zobaczyć, żeby wiedzieć, że nic mu nie jest. – to ostatnie powiedziała szeptem, kiedy się uspokoiła i przestała się wyrywać. Patrzyła jeszcze przed siebie w nadziei, że Moony zaraz ją zobaczy i dołączy do nich. Po woli odwróciła się do chłopaka i wtuliła w jego tors. Znowu płakała. „Ile ta dziewczyna się jeszcze nacierpi?” zadał sobie pytanie w myślach i odwzajemnił uścisk.
- Chodźmy stąd, – szepnął jej do ucha – Nie ma sensu tera stać na tym deszczu. – chwycił jej rękę i skierowali się z powrotem w stronę jaskini.
Po krótkiej chwili stwierdzili, że jest pusta. Rzucili plecaki pod ścianę i rozpalili ognisko. Usiedli obok siebie, po czym pogrążyli się we własnych myślach. Alice nie mogła uwierzyć w to co się stało. Jak mogli nie zauważyć, że wilk za nimi nie biegnie? Przecież podążał za nimi od początku. Dzięki niemu mogła wyjść z depresji po śmierci rodziców i zacząć żyć od nowa.
- Co to było? – zapytał po chwili Matt wyrywając dziewczynę z transu.
- Co? – zapytała dziwnie nieobecnym głosem
- Ten potwór przed, którym uciekaliśmy – powiedział patrząc na nią niepewnie
- Ach, on – odpowiedziała – to był jeden z tych, które nie widzą, ale czują i słyszą. Gdyby się ocknął, a my byśmy byli gdzieś blisko, to by nas szybko wytropił.
- Ale dlaczego musieliśmy uciekać tak długo?
- Ponieważ one zazwyczaj chodzą w stadach, a jeśli nie zauważyłeś to tylko jeden był nieprzytomny. Nie wiem czy nas goniły, ale mam podejrzenia, że one mogły…. – głos jej się urwał. Bała się nawet pomyśleć, o tym co by się stało gdyby dopadły Mooniego.
- Myślę, że nic mu nie jest – powiedział stanowczo. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. – No chyba byśmy usłyszeli, gdyby go dorwały, a nie wiem jak Ty, ale ja nie słyszałem skowytu ani pisków. Myślę, że musiał nas zgubić, albo skręcić w inną stronę – Alice uśmiechnęła się lekko, ale za chwilę znowu spoważniała.
- Myślisz, że sobie poradzi? – Matt zaśmiał się krótko, ale widząc jej poważną minę powiedział.
- Przecież to wilk. Jestem pewny, że poradzi sobie w puszczy. – Uśmiechnął się do niej delikatnie, jednak ona tego nie odwzajemniła.- Idź spać. Jesteś wykończona, ja wezmę pierwszą wartę. – Rozłożyli razem namiot. Niestety mimo, iż jaskinia nie wyglądała na zamieszkaną nie byli do końca do niej przekonani. Dziewczyna przytuliła krótko chłopaka, pocałowała go w policzek, szepnęła dobranoc i wślizgnęła się do środka.
Matt stał tak jeszcze dobrych kilka minut z palcem przyciśniętym do policzka, zanim dotarło do niego to co się stało.  Usiadł przy ognisku i pogrążył się w myślach, ciągle czując na policzku ciepłe usta Alice.



Noc była wyjątkowo zimna. Deszcz już nie padał, ale na ścieżkach ciągle widniało bagno. Nad lasem właśnie przelatywał kruk, jednak nie taki zwyczajnie czarny. Jego pióra były śnieżno-białe, a sam zdawał się jaśnieć w ciemności. Poruszał się bardzo szybko tak, że gdyby ktoś mu się przyglądał, zobaczył by tylko białą smugę unoszącą się w powietrzu. Rozglądał się dookoła. W końcu po jakimś czasie, usiadł na kamieniu, obok którego przepływał strumyk. Przez chwilę siedział słuchając szumu poruszającej się wody. Po jakimś czasie zamienił się w dziewczynę z włosami długimi do pasa. W oczach miała łzy.
- Nie wiedziałam, że kiedyś przyjdzie moment, w którym Cię stracę. – szepnęła w przestrzeń, po czym ponownie zamieniła się w ptaka i odleciała.




I oto rozdział 7. Miał być dłuższy, ale chciałam go jak najszybciej 
 dodać. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Zapraszam do czytania i komentowania.
Moony :*


2 komentarze:

  1. Jak zwykle świetny rozdzial, cos czuje ze 8 będzie lepszy, lepiej bierz sie za pisanie 9 :)jak zwykle czekam z niecierpliwością. Twoja najwieksza fanka Anka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział już się pisze. Bardzo dziękuję. Za komentarz i mile słowa.

      Usuń