niedziela, 22 listopada 2015

Zmiany




Nie udało mi się powrócić na tego bloga (przynajmniej na razie), więc jeśli dalej jesteście ciekawi mojej osoby i twórczości, to zapraszam na mojego nowego, o nieco innej tematyce.



                                                               NOWY     BLOG




Mam nadzieję, że wpadniecie :)

niedziela, 18 stycznia 2015

Wracam?

Minął prawie rok, a moja wena nie chciała wrócić. 
I nawet nie wiem od czego zacząć, znowu muszę was przeprosić.
Były takie chwile kiedy myślałam o tym, żeby usunąć tego bloga, ale zawsze coś mnie powstrzymywało.
Niektórzy pisali, że fabuła jest nieciekawa, a bohaterowi papierowi. Niektórzy twierdzili, że mam talent i na prawdę potrafię pisać. Pytanie jest tylko jedno.

Które z nich ma rację?

Podłamałam się i nie byłam w stanie nic pisać. Teraz mam również mniej czasu (technikum, nauka... :c)
Ale postarałabym się pisać w miarę często.

I to są pytania do was:
1. Czy ktoś w ogóle jeszcze tu wchodzi i ma ochotę czytać dalej moje wypociny?
2. Może są osoby, którym podoba się to jak piszę, ale nie przypadła im do gustu historia? (mam w planach założyć bloga z opowiadaniami o różnej tematyce)
3. Co sądzicie o tym opowiadaniu? Co zmienić żeby było lepiej?

Wypowiedzcie się na ten temat. Jeśli chcecie żebym wróciła to piszcie. Jeśli chcielibyście zobaczyć moją twórczość w innym stylu, również piszcie. Chcę znać wasze zdanie, bo to dla was to publikuję :)
 Pozdrawiam cieplutko.

~ Moony


niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 15: Z deszczu pod rynnę

Kap… Kap… Kap… Kap…
          Słyszała tylko krople odbijające się od skał w rytmicznym tempie. Powieki ciążyły jej do tego stopnia, że nie mogła ich otworzyć. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Otworzyła usta, aby zawołać Matta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Trochę ją to przeraziło.
          Podjęła ponowną próbę otworzenia oczu, która tym razem okazała się sukcesem. Niewiele jej to jednak pomogło, ponieważ jedyne co widziała to ciemność. Nie było to dla niej zbyt komfortowe, chyba nikt nie lubi być w niewiedzy co może czaić się w ciemnościach.
Kap… Kap… Kap…
          Gdyby tylko to kapanie jej tak nie irytowało. Od tego rytmicznego stukania coraz mocniej bolała ją głowa. Chciała dotknąć swojego czoła, jednak okazało się, iż ma związane ręce. Mało tego, siedzi na kamiennej posadzce przywiązana do jednego z wielu głazów. Nadal nie widziała zbyt dobrze, więc skupiła całe swoje siły i zmieniła oczy na wilcze. Rozejrzała się dookoła, na prawo od niej siedział Matt. Miał zamknięte oczy i miarowo wdychał powietrze. To chyba oznacza, że jeszcze się nie ocknął. Przed nią znajdowała się Iris, a po lewej stronie James. Wszyscy byli w takiej samej pozycji. Znajdowali się w jakieś celi, która najwyraźniej umiejscowiona była w jaskini.
          Alice odchrząknęła delikatnie z zamiarem odzyskania głosu. Zaraz po tym gdy to zrobiła usłyszała szept blondyna, więc skierowała na niego wzrok. Chłopak trochę się wzdrygnął, mogłaby się założyć,  że nie był psychicznie przygotowany na spojrzenie w złociste oczy świecące się w ciemnościach. Dziewczyna ponownie je zamknęła i po chwili widziała już trochę mniej wyraźnie chłopaka. Jednak można było zaobserwować na jego twarzy ulgę, gdy spojrzał już w zwykłe, pełne ciepła brązowe oczy przyjaciółki.
- Alice. Nie wiesz może przypadkiem gdzie jesteśmy?
-Niestety nie mam pojęcia. – dziewczyna westchnęła, po czym zaczęła się wiercić. Poczuła jak grube liny wbijają się w jej nadgarstek. Syknęła
- Przestań. Tylko się zranisz.
- To co mam tak siedzieć bezczynnie czekając tylko aż… - przerwał jej ruchem ręki. – No wiesz? Jesteś bezczelny! Może wysłuchasz mnie chociaż raz w życiu? – ponowił gest.
- Ktoś tu idzie. Jak tu wejdą zamknij oczy i udawaj, że śpisz. – dalej urażona zaczęła nasłuchiwać.
          Była lekko skołowana. Dlaczego on coś usłyszał, a ona nie? Przecież ma o wiele lepszy słuch? Może to przez to, że skupiła się na ucieczce. W każdym razie jej duma lekko na tym ucierpiała. Usłyszała kroki, a po chwili głosy. Niewyraźna rozmowa stawał się coraz głośna. Alice wyłapała kilka słów „…złapaliśmy… więźniowie… król… uczta…” później zaczęli się śmiać. Gdy stanęli pod ich drzwiami nagle ucichli. Usłyszeli szczęk zamka, więc zamknęli oczy i opuścili swobodnie głowy. Dziewczyna delikatnie podniosła jedną powiekę, jednak w ciemnościach zobaczyła tylko, że osobnicy są bardzo niskiego wzrostu.
- To oni? – zapytał jeden z nich. Jego głos był chrapliwy i donośny. Chłopak skrzywił się lekko.
- Taa… cała banda. – odparł drugi, trochę niższy. – Za parę dni się okaże czy przeżyją. – Dodał chichocząc.
- Tak? Bart, co my z nimi zrobimy?
- Jeszcze zobaczysz. Wymyślimy dla nich coś żeby nas zapamiętali. Jeśli przeżyją – dodał.
- A dlaczego mieli by nie przeżyć? – jeden z nich zwany „Bartem” przejechał dłonią po twarzy.
- To jest nasz łup. Zrabowaliśmy ich, a teraz musimy pozbyć się zbędnego towaru, a o tym co z nimi zrobimy zadecyduje król.
- A co z tamtym psem?- Serce Alice na sekundę stanęło. Przecież nie ma z nimi Mooniego. Teraz wsłuchiwała się w każde słowo chcąc dowiedzieć się, gdzie on jest.
- To jest wilk tumanie. – słychać było pacnięcie, spowodowane zapewne uderzeniem w Barta w głowę tego drugiego. – Na razie jest uwiązany na zewnątrz, ale za parę dni może nam się poszczęści i dostaniemy jego futro. – ponownie zachichotał, po czym zamknęli celę, przy czym było słychać lekki brzdęk i oddalili się. Alice poczuła wściekłość. W tej chwili miała ochotę rzucić się na nich obydwu. Jej oddech przyspieszył.
- Alice, uspokój się. – usłyszała głos Matta. Widocznie już się obudził i słyszał to samo co oni.
Położyła rękę na jednym z małych, szpiczastych, wystających kamieni.
- Oddychaj głęboko…
 Ścisnęła go mocno.
- … i powoli. – Niech on już się zamknie.
Pociągnęła ręką z całej siły w górę.
- Osz w mordeczkę. – szepnął James patrząc na jej rękę, w której ściskała wyrwany kamień.
          Zaraz, co? Jak to? Wyrwała kamień? Pokruszyła litą skałę? Spojrzała w dół. Naprawdę to zrobiła, ale przecież nie użyła do tego siły. Jak to możliwe? Zerknęła na Matta, który właśnie zbierał szczękę z podłogi. James natomiast się uśmiechał.
- I co się tak szczerzysz? Skoro wiesz o co chodzi to może byś mi to wyjaśnił? – zapytała z wyrzutem
- Nic nie rozumiesz? Masz podwójną moc. Kiedy wyrywałaś tą skałę wokół Ciebie pojawiła się zielona aura.
- Ale jak to jest możliwe?
- Nie wiem. – westchnął
          Alice spojrzała w stroną rudej, która także wpatrywała się w nią z zaciekawieniem. Jej wzrok zdążył już się wyostrzyć na tyle aby dostrzec, że dziewczyna ma rozciętą wargę. Zerknęła na chłopców. Matt  był posiniaczony na twarzy.
- Czy was też boli głowa? – zapytał blondyn rozmasowując sobie jej tył.
- Jak cholera. – Jęknął zielonooki – Chyba trochę nas poturbowali przed związaniem, Alice nie wiem czy wiesz, ale masz śliwę na oku. – Dziewczyna jęknęła, ale chwilę później przypomniała sobie rozmowę, którą podsłuchali.
- Nie ważne. – warknęła, po czym chwyciła kamień, który dopiero co wyrwała. – Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam się stąd wydostać zanim nas oskórują i zjedzą, a co gorsza – zabiją Mooniego, więc z łaski swojej zamknijcie się i dajcie mi działać.
           Po tych słowach uniosła nadgarstek tak, aby czubek kamienia stykał się z liną. Kilka minut później była wolna, pomogła reszcie i ponownie usiadła na podłodze. Czuła się bezsilnie. Co z tego, że się rozwiązali skoro i tak nie mają szans na ucieczkę.
- Więc… co teraz? – zapytał Matt. Alice wstała, po czym zaczęła chodzić  kółko. Sprawiała wrażenie, jakby się nad czymś zastanawiała. Była bezsilna. Nie miała pojęcia w jaki sposób mogliby opuścić celę. Otworzyła sobie w pamięci odwiedziny strażników i po chwili doznała olśnienia.
- Brzdęk… - szepnęła po chwili, jej źrenice rozszerzyły się jeszcze bardziej niż pod wpływem ciemności. Reszta popatrzyła na nią, jak na wariatkę.
- Co? – powiedzieli wszyscy równocześnie.
- Brzdęk. – Powtórzyła dziewczyna. – Kiedy strażnicy zamknęli drzwi słychać było brzęk, a to znaczy, że prawdopodobnie upuścili klucze. – Wszyscy patrzyli na nią z szeroko otwartymi oczami, jednak ona nie zwracała na nich uwagi. Mówiła do siebie na tyle głośno, aby reszta ją słyszała. – Brzdęk było słychać mniej więcej sekundę, po zamknięciu celi, co oznacza, że klucz musi być obok drzwi lub jeśli stali blisko jest duże prawdopodobieństwo, iż klucz znajduje się pod nimi albo nawet w celi. Słuchajcie. – zwróciła się do przyjaciół. – Musimy go poszukać. – po tych słowach podeszła do drzwi  i schyliła się. Niestety po kluczu nie było ani śladu. Obok drzwi też nie. Brązowooka zmieszała się. Przecież on musi gdzieś tu być. Usiadła dokładnie tam gdzie była przywiązana podczas odwiedzin strażników. Zamknęła oczy, po czym przypomniała sobie wszystko najdokładniej jak tylko mogła. Po chwili wstała gwałtownie i podeszła do drzwi. Wystawiła rękę pomiędzy kratami, kucnęła i dotknęła ściany od zewnątrz. Podniosła się z satysfakcjonującym uśmiechem podała im klucz. Przyjaciele wybałuszyli na nią oczy. Ona wiedząc, że musi wytłumaczyć im wszystko po kolei westchnęła, po czym zaczęła mówić.
- Jak już wspomniałam słychać było brzdęk upadających kluczy, jednak nie na podłogę, a wysuniętą cegłę.
- Jesteś genialna. – zawołali wszyscy razem. Poczym zamknęli ją w uścisku.
- Dobra podziękujecie mi później, ale teraz najważniejsze jest to, żeby odbić Mooniego. Jednak jeszcze ważniejsze jest to, aby nas nie nakryli. Bądźcie cicho i idźcie dokładnie za mną. – Matt zrobił minę pod tytułem jak-zwykle-do-usług-królowo, czym wywołał chichot pozostałych. Brązowooka tylko spojrzała na niego z politowaniem.
          Otworzyła celę i rozejrzała się na wszystkie strony. Podeszła do ściany naprzeciwko, po czym ruchem dłoni nakazała, aby reszta zrobiła to samo. Cała czwórka przylgnęła do zimnych cegieł. Poruszali się tak około godziny. Lochy okazały się być duże i zaplątane. Co jakiś czas trafiali na ślepą uliczkę, lub przechodzili obok jednego miejsca trzeci raz. Zaczynali po woli tracić nadzieję, że kiedykolwiek się stamtąd wydostaną. Alice czuła straszne poirytowanie, połączone ze strachem. Panicznie bała się, iż nie uda im się uratować wilka. Jej oczy co jakiś czas traciły ostrość spowodowaną łzami bezsilności. Oprócz labiryntu problemem byli oczywiście strażnicy. Niektórzy spali, a inni chodzili wzdłuż korytarzy. Gdyby nie refleks zielonookiego, wpadli by na nich nie jeden raz. Dzięki temu, że mogli im się przyjrzeć z bliska, rozpoznali w nich gobliny. Wszystko stało się jasne. To, że znajdują się w ogromnej jaskini oraz to, że nie przeszkadza im półmrok i słaby dopływ do powietrza. Iris czuła, że brakuje jej tlenu. Wzrok pogarszał jej się z minuty na minutę, a nogi powoli odmawiały posłuszeństwa.
          Po około dwóch godzinach napotkali na swojej drodze drabinę, prowadzącą do… o zgrozo….uratowani.  Na końcu widać było gwiazdy. Przyjaciele spojrzeli po sobie, po czym wszyscy rzucili się na drabinę. Powoli i ostrożnie wspinali się w górę. Prowadziła Alice, zaraz po niej bardziej blada niż zwykle Iris, następnie spocony i zasapany James, a na końcu Matt, który co parę sekund odwracał się sprawdzając, czy aby żaden z goblinów za nimi nie podąża.
          Gdy brązowooka wypełzła na zewnątrz pierwsze co poczuła, to przyjemnie chłodny wiatr otulający  jej twarz. Zaraz potem dołączyła do niej reszta. Zielonooki przewrócił się na plecy wdychając zachłannie powietrze, a blondyn z nieprzyzwoitą namiętnością zaczął całować ziemię. Alice rozejrzała się. Wciąż byli w puszczy, jednak nie mieli pojęcia gdzie dokładnie. Jakieś  dwieście metrów od nich widać było ogień, a to oznaczało, iż tam są ich wrogowie razem z wilkiem.
- Słuchajcie, bo zapewne mamy mało czasu. – wszyscy spojrzeli w jej stronę słuchając w napięciu- Musimy odbić Mooniego tym poczwarom, ale nie możemy tak po prostu sobie tam wejść, trzeba wymyślić jakiś dobry plan. Najlepiej taki, który zadziała. – dodała widząc, że wszyscy chyba padli już na jakiś pomysł - Teraz daje wam kilka minut na przemyślenie tego ja podejdę bliżej  i sprawdzę jak wygląda sytuacja,  za chwilę wszystko sobie omówimy.
          Każde z nich odeszło w inną stronę na parę metrów. Alice miała  w głowie prawdziwe tornado myśli. Mogliby się zakraść po cichu i go uwolnić, jednak to nie może się udać, na pewno będzie tam pełno strażników. Podkop? Za mało czasu. Załatwienie wszystkich też nie wyjdzie, po pierwsze nie mają przy sobie żadnej broni, a po drugie jest ich zdecydowanie za mało. Zatrzymała się obok ogromnej skały, która zasłaniała jej ówcześnie widok. Wyjrzała za nią i od razu zauważyła Mooniego. On również ją dostrzegł. Dziewczyna dojrzała w jego oczach łzy. Pokazała mu gestami, żeby się nie martwił, co uspokoiło go lekko.
           Wróciła do nich. Czekali na nią już jakiś czas wymieniając się komentarzami co do swoich pomysłów.
- Sytuacja jest następująca, siedmiu goblinów wartujących dookoła ogromnego ogniska. Moony jest przywiązany do drzewa na linę, po lewej stronie, obok kłody leży nóż, wolę nie wiedzieć po co im w tym momencie, ale my użyjemy go do uwolnienia naszego przyjaciela. Po prawej stronie jest podobne zejście do tego, z którego się wydostaliśmy, trzeba będzie jakoś je zatamować. Mam plan, który może się nie udać, jednak to jedyna rzecz, jaką w tej chwili możemy zrobić.


*



- Jesteś pewna, że dasz radę to zrobić? – zapytał James.
- Nie, – odparła ruda –  ale to konieczność, więc nie narzekaj i współpracuj.
           Za nimi szedł Matt. Co chwila oglądał się za siebie na brunetkę, która stała tylko i uniosła kciuk jakby chciała powiedzieć, że wszystko idzie świetnie. Jednak ten plan nie był idealny, ale za to pełen luk i błędów. Miał za dużo momentów, które można łatwo spieprzyć, a czasu cofnąć się nie da. Teraz pozostało tylko uwierzyć w przyjaciół i zrobić swoją część. Każde z nich ustawiło się na umówionych pozycjach. Zielonooki znajdował się w pobliżu kłody, jego zadaniem jak można się domyślić, było uwolnienie wilka. Alice stała około pięć metrów od nich za grubym drzewem , a dwójka pozostałych ukrywała się z prawej strony najbliżej ogniska.
          Iris skierowała ręce w stronę potoku znajdującego się po jej prawej stronie. Po chwili wynurzyła się z niego ogromna kula wody. Teraz ważne było, aby gobliny zauważyły tylko jej sutki, więc dziewczyna skierowała ją  ku górze, po czym zamaszystym ruchem opuściła centralnie nad ogniskiem. Zapanowała ciemność. Alice zebrała w sobie całą swoją energię, po czym z jej gardła wydobył się niesamowity ryk, przypominający połączenie niedźwiedzia i dinozaura. Wszystkie kreatury pobiegły w jego stronę z okrzykiem bojowym, wymijając dziewczynę chowającą się za drzewem i tym samym umożliwiając jej dołączenie do przyjaciół. Plan jak do tej pory wyszedł idealnie, teraz pozostało im grać na czas. Dziewczyna ponownie użyła mocy, jednak nowoodkrytej, aby zasłonić głazem wyście z podziemi goblinom, które już biegły sprawdzić co się dzieje na górze. Matt z gracją przeskoczył nad pieńkiem i chwycił nóż,  po czym podbiegło do wilka i przeciął sznur tym samym uwalniając go.
          Moony od razu podbiegł do brunetki i rzucił się na nią tak jakby nie widział jej co najmniej dwa lata. Alice uściskała go mocno. Nie zauważyła na nim żadnych ran co oznaczało, że nie zdążyli mu wyrządzić krzywdy.
- Przepraszam, że ośmielam się przerywać tą rozczulającą scenkę, ale zaraz przybiegnie tu bada rozwścieczonych goblinów gotowych nas oskórować i spożyć. – powiedział trochę za bardzo dyplomatycznym głosem blondyn.
          Wszyscy rzucili się do ucieczki. Dziewczyna cały czas pilnowała, czy aby nikt się po drodze nie zgubił. Nie mieli pojęcia gdzie są, ani jak długo byli zamknięci. Świeże powietrze pozwoliło im na zregenerowanie się, po pobycie w podziemiach. Przyjaciele byli pewni, że gdyby oprawcy ich nie zabili, to umarliby na brak tlenu. W głowach mieli tylko to, aby jak najszybciej uciec od tamtego miejsca. Byli przerażeni. Nie mieli ze sobą ani pożywienia, ani broni.  Kompletnie nic, co pomogłoby im w przeżyciu.
          Nad ranem zwolnili tempa. Po kilku godzinach biegu byli wykończeni. Rzucili się na ziemię  z głuchym tąpnięciem. Każdy próbował wyrównać swój oddech. Nie mogli uwierzyć, że plan udał się w całości. Mogło się nie udać wiele rzeczy, na przykład gdyby gobliny zauważyłyby kuli wody, lub Alice nie udałoby się wydać przekonującego ryku. To były tylko dwa z wielu słabych punktów tego planu, jednak udało się. Przeżyli i do tego dali radę uciec na tyle daleko, aby ich zagrożenie zeszło do poziomu minimalnego. Wszyscy wstali i uścisnęli się całą paczką.
           Po chwili usłyszeli szelesty, a parę sekund później dźwięk napinanych cięciw. Rozejrzeli się dookoła i w tej chwili mieli ochotę zapaść się pod ziemię. Z każdej strony zostali otoczeni przez elfy. Wszystkie patrzyły na nich z zaciekawieniem i pogardą. Przyjaciele podnieśli ręce w geście kapitulacji. James jakby próbując rozładować napięcie podszedł do nich.
           - Z całym szacunkiem drogie elfy, ale właśnie udało nam się odzyskać wolność. Czy macie do nas konkretną sprawę, bo ja nie to my…
          Jeden z nich skierował łuk dokładnie w jego stronę, więc chłopak cofnął się parę kroków do tyłu i zamilkł.
- Kurwa. - zaklął blondyn – Jak to się dzieje, że z jednych kłopotów wpadamy w drugie?
- Z deszczu pod rynnę,  – rzekł Matt patrząc prosto w przeszywające, niebieskie oczy najdostojniej wyglądającego elfa. – mój przyjacielu.

******************************************************

Nie wiem czy wiecie, ale 23 lutego mój blog skończył równo rok. Chciałam się wyrobić z notką, jednak jak zwykle nie udało mi się :/
W każdym razie chciałam powiedzieć, że cieszę się, iż są osoby, które czytają moje wypociny i wspierają mnie w komentarzach. Naprawdę ten blog jest dla was. Jeśli nikt nie czytałby go to już dawno by nie istniał.
Dziękuję wam za ten rok i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca mojej historii. Możecie śmiało wytykać mi błędy w komentarzach lub pisać co wam się nie podoba, a ja postaram się to zmienić :D
Zdaję sobie sprawę, że rozdziały są bardzo długie, ale naprawdę staram się wyczerpywać temat maksymalnie. Myślę, że z czasem będzie mi szło coraz lepiej.
Wiem też, że terminy pojawiania się rozdziałów są śmieszne w porównaniu do ich długości. Naprawdę głupio mi, że tak długo karzę wam czekać, na coś co przeczytacie w piętnaście minut. To właśnie chciałabym zmienić.
Jeszcze raz dziękuję i mam nadzieję, że nowy rozdział się spodobał.
Pozdrawiam was cieplutko

Moony :*

środa, 5 lutego 2014

Rozdział 14: Moc Iris

James przybiegł właśnie do nich cały zdyszany.
- Musicie szybko ze mną iść nad jezioro. – Powiedział na jednym wydechu, lekko przerażonym tonem – Iris, ona… - Na te słowa ich oczy rozszerzyły się do rozmiaru spodków.
-  Idziemy.
          Matt wstał szybko, po czym wyciągnął rękę w stronę brązowookiej, aby pomóc jej wstać, jednak dziewczyna kierowana dziwnym impulsem już biegła za blondynem w stronę jeziora. Złapał w pośpiechu koc, ponieważ stwierdził iż może się przydać. Gdy znaleźli się przy brzegu, spojrzeli pytająco na Jamesa.
- Iris, nie wynurza się już jakiś czas. Prosiła mnie abym po nią nie szedł, bo chce mi coś pokazać. – Na twarzy dziewczyny pojawiła się lekka panika, dlatego dodał. – Zapewniała też, że może jej to zająć jakiś czas.
- Co?! – Dziewczyna krzyknęła głośno wystarczająco, aby poderwać do lotu wszystkie ptaki znajdujące się w okolicy. Zielonooki skrzywił się lekko. – I Ty jej uwierzyłeś? Przecież to jest dziewczyna, my czasami same nie wiemy co mówimy. Przecież nie można tak długo siedzieć pod wodą, ona już może NIE ŻYĆ! – Zamoczyła już jedną nogę w wodzie, jednak zatrzymała się po czym utkwiła wzrok w tafli wody, która w jednej chwili zaczęła lekko falować, a po jakimś czasie nawet bulgotać. Wszyscy zamarli. Wpatrywali się w to samo miejsce przez parę minut, jednak nagle wszystko ustało. Nie na długo. Alice ledwo zdążyła cofnąć nogę na brzeg, ponieważ chwilę później wystrzelił w powietrze wielki słup wody. Przyjaciele patrzyli przed siebie z osłupieniem wymalowanym na twarzach. Trwało to kilka minut po czym wszystko skończyło się tak szybko, jak się zaczęło. Woda opadła i ponownie lekko falowała. Matt spojrzał na Jamesa, ten natomiast na dziewczynę, a brązowowłosa na zielonookiego. Wszyscy byli zdumieni, jak i zaciekawieni tym co się przed chwilą wydarzyło. Przenieśli wzrok na rudowłosą wynurzającą się właśnie z miejsca, w którym jeszcze parę sekund temu znajdował się słup wody. Była uśmiechnięta i patrzyła na nich z wyczekiwaniem.
- Eee.. – Matt usiłował zacząć rozmowę, jednak z marnym skutkiem.  James patrzył się na nią tylko z głupawym uśmiechem wymalowanym na ustach. Brązowooka wiedziała, że nie może w tej sytuacji na nich liczyć.
- Ruda, - Zaczęła niepewnie. – czy mogłabyś nam wyjaśnić co tu się właściwie stało? – Uśmiech zszedł Iris z twarzy. Zamiast niego malowało się na niej rozczarowanie. Spojrzała na chłopców, jednak ich miny wyrażały tylko zaciekawienie. Westchnęła, po czym wygramoliła się z jeziora. Wzięła od Matta koc i owinęła się nim.
- Dobrze. Skoro nie rozumiecie, to zapraszam do ogniska. Ogrzejemy się i wszystko wam wytłumaczę. – Skierowali się w wyznaczonym kierunku. Gdy wszyscy byli na miejscu usiedli i trzy pary oczu zaczęły wpatrywać się w Iris wyczekująco. Brązowowłosa poczuła coś ciężkiego na nodze. Spojrzała się tam i zdała sobie sprawę, że to tylko Moony postanowił zrobić sobie poduszkę z jej nóg. Pogłaskała go po puszystej sierści, po czym ponownie utkwiła swój wzrok w rudej.
- Co to było?
          Matt nie mógł już usiedzieć. Widać było po jego postawie, że jest bardzo ciekawy. Do tego wiercił się szturchając nieświadomie Alice w ramię. Dziewczyna uderzyła go otwartą dłonią w potylicę, przez co spojrzał  na nią z wyrzutem, szepnął bezgłośnie „Auu” jednocześnie rozmasowując bolące miejsce. Na szczęście uspokoił swoje odruchy. Brązowooka uśmiechnęła się triumfalnie.
- Nie rozumiecie? Myślałam, że jesteście trochę bystrzejsi. Pamiętacie co się stało z Jamesem kiedy sprawdzaliśmy teren? – Wszyscy przytaknęli, więc kontynuowała. – To jest jakaś moc, a ja właśnie odkryłam swoją. – Uśmiechnęła się po czym wskazała ręką w stronę jeziora. Zamknęła oczy i zaczęła poruszać bezgłośnie ustami tak jakby szeptała coś, czego oni nie mogli usłyszeć. Po chwili z tafli wody wynurzyła się kula, która kierowana ruchami ręki rudowłosej zawisła przed nią. Dziewczyna otworzyła oczy i ponownie się uśmiechnęła, po czym spojrzała na swoich przyjaciół którzy w tej chwili, zbierali z ziemi swoje szczęki.
- Jak udało Ci się wytrzymać tak długo pod wodą? – Zapytała Alice.
- To chyba jest część mojej mocy. – Iris wzruszyła ramionami. – Kiedy zanurzyłam się pod wodę poczułam, że mogę swobodnie oddychać. A nie wypływałam tak długo, ponieważ ten słup wody wymagał ode mnie długiego czasu koncentracji. Myślałam, że nigdy nie uda mi się go przywołać. – Wszyscy słuchali jej uważnie. Tylko James się nad czymś zastanawiał. Najwyraźniej nie chciał się z tym męczyć sam, ponieważ prawie od razu zapytał.
- Dlaczego Ty możesz znowu przywołać swoją moc? – Burknął z wyrzutem.
- O co Ci chodzi?
- Ja nie mogę znowu przywołać ognia. Nie potrafię nawet podpalić ogniska.
- Słuchaj, - Dziewczyna przybliżyła się do niego nieznacznie. Odesłała kulę wody tam, skąd ją zabrała. – Możliwe, że to dlatego, iż ja wykorzystuję wodę, która już jest. Nie potrafię jej tak po prostu wyczarować.
- Przecież ja to już zrobiłem. Ręce mi płonęły.
- Wiem o tym, jednak zrobiłeś to pod wpływem wielkiego gniewu. Może musimy się trochę bardziej rozwinąć, żeby potrafić robić takie rzeczy na zawołanie. Alice? – Zwróciła się do dziewczyny- Ty też nie potrafiłaś się zmieniać od razu, prawda?
- Oczywiście, że nie. – Odpowiedziała dziewczyna. – Poświęciłam na to naprawdę dużo czasu. Na samym początku kiedy chciałam zamienić się w psa udawało mi się tylko przemienić uszy lub zyskiwałam ogon, jednak ćwiczyłam dość często z powodu nadmiaru czasu i teraz… - zmieniła się w srebrzysto-szarego psa, z puszystą sierścią i długim ogonem. Spojrzała się na nich przekrzywiając łeb, po czym wróciła do swojej prawdziwej postaci. – …mogę to robić kiedy tylko chcę. – Dodała z uśmiechem.
- James, spróbuj zrobić coś z ogniem.
- Jak? Przecież już mówiłem, że nie potrafię. – Zirytował się blondyn.
- Ale może użyj tego z ogniska.
- W sumie mogę spróbować. – Uniósł rękę, po czym skierował ją w odpowiednie miejsce. Nagle poczuł chęć dotknięcia żółtych, gorących płomieni. Miał przeczucie, że ani trochę go to nie zaboli. Patrzył się w nie jak zahipnotyzowany, jednak jego przyjaciele zaczęli panikować, kiedy zdali sobie sprawę iż on chce zanurzyć rękę w ogniu. Tym samym, który piecze, pali i parzy. Wszyscy rzucili się aby mu przeszkodzić, jednak on powstrzymał ich ruchem ręki. – Zaufajcie mi. – Przyjaciele niechętnie ponownie zaczęli się mu przyglądać.
To głupie. – Pomyślał. - Przecież mogę się sparzyć, a jednak jestem prawie pewny, że nic mi się nie stanie.
          Szybkim ruchem ręki zanurzył ją w ognisku. W tle słyszał tylko zduszone okrzyki przyjaciół. Zamiast pieczenia i bólu poczuł delikatne łaskotanie i przyjemne ciepło, które rozlało się po jego ciele, jakby właśnie napił się gorącej herbaty. Uśmiechnął się triumfalnie po czym wyjął rękę, która dalej  płonęła. Zaczął ją rozprostowywać i uginać jakby chciał sprawdzić, czy nadal jest sprawna.
- No nieźle. – Szepnął Matt. – Jak Ty to robisz?
- Nie wiem. – Odpowiedział po czym machnął ręką, nieświadomie wystrzelając z niej kulę ognia, która podpaliła trawę znajdującą się kilka metrów od nich. Moony najeżył się i zaczął warczeć. Wilki niestety boją się ognia oraz wpadają w panikę. Na szczęście Iris ponownie wyciągnęła z jeziora kulę wody kierując ją na płomienie. Kiedy udało się ugasić ogień wszyscy odetchnęli, a Moony podszedł do drzewa znajdującego się daleko od nich kuląc się i skomląc. Alice miała chęć podejść do niego, ale wiedziała, że to nie był dobry pomysł. Przypomniała sobie o pożarze, który miał miejsce jeszcze kiedy mieszkała w swoim domu i zajmowała się wilkiem.

          Był to bardzo deszczowy dzień. Minęło kilka miesięcy od kiedy wilk z nią zamieszkał. Dziewczyna wciąż miała napady płaczu świadczące o tym, że jeszcze nie pogodziła się ze śmiercią rodziny. Niestety potrafiły one być niebezpieczne, co może potwierdzić chociażby ten jeden.
          Alice smażyła właśnie jajka na patelni, kiedy ponownie przed oczami przeleciało jej pełno wspomnień. Brązowooka straciła panowanie nad swoimi ruchami, co wywołało pożar. Ogień płonął coraz mocniej i rozprzestrzeniał się bardzo szybko. Moony zaciekawiony zamieszaniem chciał wejść do kuchni, jednak żółte płomienie nie pozwalały mu na to. Stał się dziki, w jego oczach widać było przerażenie. Zapomniał kim jest i co tam robił. Na szczęście dziewczyna szybko się ocknęła, wygrzebała ze schowka pod schodami gaśnicę, którą jej ojciec kiedyś przywiózł, jednak nigdy nie była potrzebna, aż do teraz. Ugasiła pożar, po czym z powrotem usiadła na podłodze. Spojrzała na wilka, który kulił się przy wejściu do kuchni. Spróbowała do niego podejść, jednak ten zaczął na nią warczeć. Zobaczyła w jego oczach strach. Podszedł do swojego stałego miejsca przy kominku. Nie wychodził stamtąd przez kilka dni. Alice dawała mu tylko jedzenie i wodę. Po tym czasie zaczął się zachowywać normalnie. Jednak dziewczyna uważała na każdy swój ruch. Nie chciała, aby to się znów zdarzyło.

- James, - szepnęła Alice – chyba musisz się nauczyć lepiej to kontrolować. Wszyscy zgodnie pokręcili głowami.
- Przepraszam. – powiedział chłopak – Ja się nie nadaję do posiadania mocy.
- Co Ty gadasz? – zbulwersował się Matt – Ja chciałbym być tak wyjątkowy jak wy, więc przestań gadać głupoty i spróbuj zobaczyć w tym coś pozytywnego. – Brązowowłosa spojrzała na przyjaciela, ale ten akurat odwrócił wzrok. Już wiedziała, że coś jest nie tak. Dopisała sobie do listy rzeczy do zrobienia, którą prowadziła w głowie, że koniecznie musi z nim pogadać.
          Przeniosła spojrzenie na wilka. Spał teraz pod jednym z drzew. Alice obawiała się, że nie będzie chciał jutro z nimi iść, a nie miała ochoty zostać tu ani chwili dłużej.
- Chodźmy już spać. Jutro stąd wybywamy, więc musimy być wypoczęci do długiej podróży. – rzekł po pewnym czasie Matt. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, po czym rozeszli się do swoich namiotów.


*


          Alice nie mogła zasnąć. Cały czas myślała o Moonym. Poza tym wszystkie dźwięki z lasu wydawały jej się bardzo wyraźne. Takie były skutki przemian w zwierze. Niektóre instynkty pozostają nawet wtedy, kiedy jest pod postacią ludzką.
          Nagle usłyszała szelest, podniosła się do pozycji siedzącej, po czym nastawiła uszy jeszcze bardzie. Wyraźnie słyszała czyjeś kroki dobiegające z naprzeciwka. Po pewnym czasie dobiegł do niej zduszony jęk. Wychyliła głowę poza namiot. Dobrze wiedziała kogo tam spotka.
- Lunatykujesz czy cierpisz na bezsenność? – zapytała znienacka. Chłopak podskoczył jak oparzony, po czym uderzył się w nogę, którą wcześniej masował.
- Mogłabyś ostrzegać zanim wyłonisz się tak nagle z mroku. Przez Ciebie uderzyłem się dwa razy z nogę. – spojrzał na nią przybierając minę cierpiącego dziecka.
- Hej, to nie ja kazałam Ci wymachiwać nią jakbyś tańczył kankana.
- Wcale mi nie pomagasz.
- Przepraszam za moją niekompetencję, przecież jesteś moim bóstwem i powinnam biegać za Tobą dwadzieścia cztery godziny na dobę i Ci usługiwać, a nie czekaj….. jednak nie, pomyłka.
- Tak, tak śmiej się, ale jak coś mi się stanie to będziesz mnie miała na sumieniu.
- Oczywiście zapamiętam to sobie, a teraz gadaj co się dzieje?
- Wychodziłem z namiotu, ale nie zauważyłem ogniska, więc…
- Nie to idioto. – zielonooki spojrzał się na nią z wyrzutem. – Chodzi mi o Twoje zachowanie sprzed kilku godzin. Matt ja wiem, że coś Cię gryzie. Lepie j żebyś to z siebie wyrzucił.
- No już dobrze, niech Ci będzie. – westchnął ze zrezygnowaniem. – Chodzi o wasze moce. Każdy z was posiada dar, a ja nie. Czuję, że nie pasuję do was i …
- Czy te grzyby, które jadłeś na śniadanie były trujące? Bo wydaje mi się, że postradałeś zmysły.
- Nie ważne. Wiedziałem, że nie zrozumiesz. – Wstał, po czym chciał się oddalić do swojego namiotu, jednak dziewczyna miała inne plany.
- O nie, nigdzie nie idziesz, a do tego masz mnie wysłuchać. – pociągnęła go za nadgarstek, jednocześnie zmuszając, aby usiadł obok niej. – Posiadanie mocy też nie jest takie przyjemne. Przez to, że zmieniam się w zwierzęta, zostają mi ich cechy. Słyszę, widzę lub czuję rzeczy, o których istnieniu nie powinnam nawet wiedzieć. Oczywiście, że może nam to pomóc, ale nie wpływa dobrze na moją psychikę. Jeszcze niedawno jako zwierzę mogłam chodzić tylko w tych miejscach, w których byłam jako człowiek. To się powoli zmienia. Ostatnio mogę się poruszać właściwie wszędzie w postaci wilka. Ale do rzeczy.  Nie jesteś od nas gorszy jasne? To, że NA RAZIE nie masz mocy, nie znaczy że nie odkryjesz ich później. A nawet jeśli nie, to nic nie zmienia.– uśmiechnęła się do niego patrząc mu prosto w oczy. Chłopak nie był przekonany, jednak po chwili odwzajemnił gest.
- Chodźmy już spać.
- Racja, wyruszamy z samego rana. Może jak się prześpisz, to noga przestanie boleć.
- Co? Ach tak. – spojrzał na kończynę, którą masował jeszcze parę minut temu. – Już o tym zapomniałem. – wstał, po czym odwrócił się do dziewczyny. Puścił jej oczko i wpełzł do środka, jednak pozostał jeszcze przez chwilę przy wejściu. Widział, że dziewczyna ma zmartwioną minę, więc chciał sprawdzić co naprawdę teraz zrobi.
          Alice zamieniła się w wilka o puszystej, srebrzysto-szarej sierści, po czym podeszła do Moonyego i położyła się obok.



*


          Nazajutrz Słońce oświetlało tereny jeziora oraz ich mini kempingu, co zdecydowanie zerwało towarzystwo z nóg. Wstali z samego rana, po czym pospiesznie zjedli śniadanie. Spakowali wszystkie rzeczy, które mieli ze sobą i wyruszyli w podróż. Na samym przedzie szedł Matt, Alice i Moony (od kiedy się zgubił, dziewczyna nie miała ochoty stracić go z oczu), za nimi gruchały wesoło gołąbki (czyt. Iris i James).Szli już ponad trzy godziny, a najlepszą rozrywką były suche kawały blondyna, którymi faszerował całe towarzystwo.
          Nagle Alice przystanęła i zaczęła nasłuchiwać. Zdawało jej się, że ktoś lub coś ich śledzi.
- Alice co jest? –zapytał zielonooki.
- Zdaje mi się, że ktoś nas śledzi.
- Wszyscy spojrzeli na nią ze strachem, po czym zaczęli się niespokojnie rozglądać dookoła.
          Wszystko stało się w jednej sekundzie. Alice usłyszała krzyk i jęki bólu przyjaciół, po czym sama poczuła ostry ból pulsujący z tyłu jej głowy. Osunęła się na ziemię. Ostatnim co zobaczyła zanim straciła przytomność, to upadający obok niej Matt. Potem była już tylko ciemność.





                                                                       ***


        Tak wiem, że długo nie dodawałam rozdziału, ale kompletnie straciłam wenę. Do tego jestem w trzeciej klasie gimnazjum, egzamin niedługo, więc katują niewinnych uczniów sprawdzianami, kartkówkami, projektami i pracami długoterminowymi. Oczywiście trzeba jeszcze powtarzać sobie do egzaminu, więc dochodzą sprawdziany powtórzeniowe.
        Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał i warto było na niego czekać. Postaram się, aby następny pojawił się w ten lub następny weekend. Nie chcę mieć ponad miesięcznych przerw, bo to najzwyczajniej w świecie nie ma sensu.
        Jeśli skomentujecie, będzie to naprawdę duża motywacja dla mnie. Pozdrawiam was cieplutko.

Moony :*

piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 13: Jej serce momentalnie przyspieszyło.

Alice biegła tak szybko jak tylko mogła. Nie wiedziała dokąd, ani dlaczego, po prostu wiedziała, że musi. Czuła na ciele deszcz i zdała sobie sprawę, iż była cała przemoczona. Nie przejmowała się tym, zimne krople odbijające się od jej rozgrzanego od biegu ciała działały na nią kojąco. Nagle usłyszała krzyk. Rozpoznała ten głos, to była Iris. Przyspieszyła tyle na ile pozwalała jej kondycja, jednak poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Wzrok się wyostrzył, tak samo jak słuch i węch. Zdała sobie sprawę, ze może biec jeszcze szybciej i męczy się o wiele wolniej. Drzewa zaczęły się ze sobą zlewać, co spowodowała jej prędkość. Była jak smuga, która tylko pojawia się na chwilę między drzewami. Wiedziała, że jest coraz bliżej celu. Poczuła znajomy zapach i bynajmniej nie była to jej przyjaciółka. To było jak błoto, pomieszane z potem i krwią, do tego zapach świeżego mięsa. Już wiedziała kto dopadł Iris. Przyspieszyła jeszcze bardziej na ile to było możliwe. W końcu zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na scenę rozgrywającą się przed nią.  Pod kamienną  ścianą stała jej przyjaciółka, a przed nią stał… tak jak wyczuła, morderca jej rodziców. Tak właściwie to dziwne, że nie znają jego tożsamości. Stał przed nią i śmiał się szyderczo. Alcie nie myśląc nad tym stanęła przed przyjaciółką i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.
- Dlaczego to robisz? –zapytała z wyrzutem. – Dlaczego zabijasz niewinnych ludzi?
- Dlaczego pytasz? – zaśmiał się jeszcze głośniej – Bo to jest zabawnie.
- Zabawne? – w jej oczach pojawiły się łzy – Traktujesz to jako rozrywkę?  No  tak inni grają w glofa, ale przecież to jest nudne. Ty wolisz porać sobie głowami swoich ofiar?
- Oczywiście – wyszczerzył żółte zęby, a dziewczyna zastygła w przerażeniu. Wiedziała, ze jest bezlitosny, ale nie, że aż tak


*


Matt siedział nad jeziorem i czytał książkę. Wydawało mu się, że jest za spokojnie. Za spokojnie. Drzewa lekko falowały na wietrze, ptaki ćwierkały wesoło przelatując z jednej gałęzi na drugą. Moony leżał nad brzegiem i pił wodę zakłócając gładką jak lustro taflę wody. Iris i James’a nigdzie nie było widać, a Alice siedziała na najwyższej gałęzi jednego z drzew i patrzyła na rozległe korony drzew. Nic nie zwiastowało, że może się stać coś złego. Nagle w ciągu jednej sekundy drzewa przestały się kołysać, ptaki ucichły a wilk przerwał czynność nastawiając uszy i rozglądając dookoła. Matt wstał szybko i spojrzał na dziewczynę. Ona też zmieniła pozycję. Zamiast siedzieć na gałęzi przy samym pniu tam, gdzie jest najgrubsza część, ona szła powoli na drugi koniec. Wyglądała jakby nie była do końca świadoma tego co robi. Powolnym krokiem kierowała się na cienką część gałęzi patrząc pusty wzrokiem przed siebie i uśmiechając się lekko. Wyglądała wtedy jak mała dziewczynka. Taka bezbronna i słodka, nieświadoma tego, że grozi jej niebezpieczeństwo.
- Alice stój! – krzyknął kiedy gałąź zaczęła po woli się uginać pod jej ciężarem, jednak brązowooka zachowywała się jakby nic nie słyszała.  – Alice! – zanim doszła do końca gałąź złamała się i wraz z dziewczyną spadła na ziemię z głośnym hukiem.
- Alice! – Matt chciał do niej podbiec, jednak w połowie drogi odbił się i upadł parę metrów od niej. Podszedł do miejsca zderzenia i wysunął rękę. Położył ją na powietrzu tak, jakby to była szyba. – Nie, nie, nie, nie, nie to się nie może dziać – zaczął gorączkowo do siebie szeptać. –Alice! Alice, obudź się! –czuł się bezsilnie. Nie mógł do niej podejść, ani nic zrobić. Nawet nie wiedział czy żyje.


*


Iris układała książki na półce w swoim pokoju. Było to niewielkie pomieszczenie, jednak całe dla niej. Zielone ściany w niektórych miejscach widniały obrazy. Rodzice pozwolili jej tam malować co tylko chce. Zazwyczaj były to krajobrazy oceanów, wodospadów i jezior. Rudowłosa nie wiedziała dlaczego, ale zawsze czuła jakąś więź z wodą. Tylko będąc zanurzona pod nią mogła się zrelaksować. Mama weszła do jej pokoju i powiedziała, że zachwalę wyjeżdżają. Zawsze jej to robili. Oni ciągle gdzie sobie wybywali, jednak wcześniej odwożąc ją do babci. Nie lubiła tego miejsca. W jej domu śmierdziało kiszoną kapustą i starością. Niestety nie miała wyboru.
Po całym dniu użerania się z kotami babuni oraz przemywaniu świeżych zadrapań, wróciła do domu sama, ponieważ jej rodzice nie przybyli na czas. Będąc blisko spostrzegła dym unoszący się nad jej domem. Jej serce momentalnie przyspieszyło, a źrenice się rozszerzyły. Gdy podbiegła bliżej zobaczyła co się stało. Zadzwoniła szybko pod odpowiedni numer i spojrzała ponownie na spalone szczątki jej domu. Poczuła, że całe jej życie nagle ją przytłacza. Zachwiała się i upadła. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Jak przez mgłę widziała strażaków, którzy gaszą pożar. Jeden z nich klęka przed nią i potrząsa lekko jej drobnym ciałem. Kilkoro z nich wynosi z budynku dwa ciała. Już wiedziała dlaczego rodzice jej nie odebrali. Rozpadał się deszcz, ona dalej nie kontaktując  najlepiej przyglądała się jak krople rozpryskują się o asfalt, jak moczą jej ubranie. Zaczęła się rozglądać dalej nie wierząc w to co się stało. Nagle dostrzegła go. Stał przy krzakach parę metrów od zamieszania i śmiał się. Tak on się ŚMIAŁ! Nie zwracając uwagi na strażaka, który kazał jej nie wstawać dopóki nie przyjedzie karetka, podniosła się, przez co zakręciło jej się w głowie, ale teraz nie chodziło tu o jej zdrowie, ani o strażaków, ani o spalony dom. Tu chodziło o niego. Nie mogła siedzieć bezczynnie i patrzeć się jak on się śmieje i patrzy na to jak sypie się jej życie, które on zburzył. Zauważył, że ona zmierza  w jego stronę, więc puścił się biegiem przez miasto.
Dobiegli do lasu, Iris goniła go zawzięcie, chciała tylko jednego – zabić. Nie liczyło się teraz to co się potem z nią stanie, czy ją zamkną, czy oddadzą do domu dziecka, a nawet czy przeżyje, liczyło się tylko to aby się go pozbyć. Biegła jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie zniknął jej z oczu. Próbowała szukać go na własną rękę jednak to było bezcelowe. Las był ogromny, a on najwyraźniej znał go jak własną kieszeń. Z bezsilności oraz nasilającego się bólu głowy upadła na kolana. Ostatnimi siłami krzyknęła najgłośniej jak tylko mogła. Straciła dom, rodziców i czucie w nogach. Czuła się jakby już nie żyła. Poczuła jak gorące krople łez mieszają się z lodowatym deszczem. W końcu osunęła się w ciemność. Zemdlała.


*


James znajdował się na jakiejś polanie otoczonej drzewami. Wytężył słuch, aby mógł cokolwiek usłyszeć, jednak było bardzo cicho. Właściwie… nie słyszał nic, prócz swojego oddechu. Zaczął obchodzić polanę dookoła jednak był sam. Żadnej oznaki życia. Czuł się bardzo nieswojo, tak jakby coś go śledziło, ale on nie może tego zobaczyć, usłyszeć ani nawet wyczuć. Powoli zaczynał panikować. Poczuł jakby coś rozrywało go od środka, albo zdzierało z niego skórę. Na pewno tego nie przeżyje, prędzej umrze z bólu. Z bezsilności padł na kolana, spojrzał na swoje ręce i zobaczył jak porastają sierścią, a z paznokci wyrastają długie, czarne szpony. Poczuł jak wzrok i słuch mu się wyostrza, wtedy dostrzegł pewną rudowłosą dziewczynę. Nie miał pojęcia kim była, widział tylko jej wzrok pełen strachu, współczucia i łez. Podeszła do niego po woli z wyciągniętą ręką. Szła bardzo wolno w obawie, że się na nią rzuci. Znała go bardzo dobrze, jednak pod taką postacią był nieprzewidywalny. Delikatnie dotknęła jego dłoni i wtedy cały ból zniknął po prostu wyparował. Dziewczyna stwierdziła, że jest już bezpiecznie, więc puściła go, jednak to był błąd. W tej samej chwili wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Spojrzał się na nią rozwścieczony, a ona już wiedziała co się stanie. Rzucił się na rudowłosą długimi szponami rozrywając jej ciało. Ona zamknęła oczy, w nadziei, że ból będzie mniejszy. Po paru sekundach przestała się ruszać, później oddychać, żyć. Na trawie rozlała się wielka kałuża czerwonej ciepłej mazi, a w tle słychać było przeraźliwe wycie.


*


Alice otworzyła szeroko oczy. Nie mogła uwierzyć w to co przed chwilą widziała. Zebrała ręką włosy z twarzy, aby poprawić sobie widoczność i poczuła, że jest cała spocona, a w oczach miała jeszcze łzy. Otarła je pospiesznie i rozejrzała się dookoła. Obok niej leżał Moony, którego obudziły jej gwałtowne ruchy. Obserwował ją przechylając łeb w obie strony.
- A więc to był tylko sen – odetchnęła głęboko i rzuciła się ponownie na plecy. Wilk pochylił się nad nią i polizał po twarzy,  przez co dziewczyna zaśmiała się czując, że ten dzień może być jednak dobry. – No już dobrze, wstaję.
Przeszła przez namiot na kolanach i delikatnie rozsunęła materiał. To co zobaczyła dosłownie zwaliło ją z nóg. Upadła na ziemię i zaczęła się tarzać ze śmiechu, bo nie tylko ona wpadła na pomysł zakradania się. Chwilę później dołączyli do niej pozostali. Kiedy w miarę się ogarnęli, przypomniały im się ich sny. Wybałuszyli oczy, a później rzucili się na siebie i zaczęli się przytulać i śmiać jednocześnie.
- Wy też mieliście koszmar? – Zapytała brunetka
- I to jeszcze jaki – odpowiedział James
- Wszystko było tak realne – dodała ruda
Matt nie skomentował tylko patrzył się na Alice nieodgadnionym wzrokiem, a jego głowie narastało pytanie. Czy ten sen może się spełnić? Oby nie, bo chyba by zwariował.
- Może coś zjemy? – spytał po chwili, odpowiedziało mu burczenie brzuchów całej czwórki.
- Racja. Umieram z głodu.



*



Zielonooki siedział pod drzewem i obserwował swoją przyjaciółkę. Leżała nad jeziorem położona na brzuchu machając zagiętymi nogami jak dziewczynka. Patrzył na nią już od dłuższego czasu, jednak dopiero teraz postanowił podejść bliżej i zobaczył to co sprawiło, że zwykle poważna i ułożona Alice zachowuje się jakby znowu miała pięć lat. Jej oczy rozszerzone były, jakby zobaczyła wielkiego lizaka, a wzrok  pełen ciekawości. Była taka słodka i do tego bezbronna. Wszystko podkreślała sukienka w kolorowe kwiatki. Gdy był już prawie przy niej ujrzał małego żółwia i usłyszał jak dziewczyna przesłodkim głosem mówi.
- A jak Cię szturchnę to się pokażesz? – po czym szturchnęła go w skorupkę i wychyliła się bardziej, na jej twarzy było widać skupienie. Nic się nie wydarzyło. Zawiedziona dziewczyna ze zrezygnowaniem opadła na twarz. Chłopak nie wytrzymał dłużej i roześmiał się, co podziałało na nią jak płachta na byka. Podniosła głowę i spojrzała na niego wściekle.
- I z czego się śmiejesz? To jest normalne! Ja jestem normalna! Daj mi spokój! Przyszedłeś tu tylko po to żeby się ze mnie pośmiać? – Chłopak tylko parsknął śmiechem po  czym kucnął obok niej, przerzucił ją sobie przez ramię i wstał. – Co Ty robisz? Natychmiast mnie postaw! – zobaczyła, że zielonooki zwraca się w kierunku jeziora i od razu mina jej zrzedła. – Matt proszę, postaw mnie na ziemi.
- Niestety, nie mogę tego zrobić. – Zbliżył się na niebezpieczną odległość do brzegu tak, że wystarczył już jeden krok, aby się zanurzyć.
- Dlaczego? – wiedziała, że nie uda jej się ominąć zimnej kąpieli.
- Bo powinnaś ochłonąć.
Po tych słowach rzucił ją w nienaruszoną taflę wody, jednak ona była sprytniejsza niż sądził. Kiedy tylko wypuścił ją z rąk złapała go za przód koszuli, co oczywiście sprawiło, że oboje znaleźli się w wodzie.
- Co to niby miało znaczyć? – zapytał zaskoczony chłopak
- To chyba ja powinnam się o to zapytać



*



James siedział przy ognisku i próbował podpalić ognisko za pomocą swojej mocy. Jednak nic się nie działo. Użył jej tylko raz, kiedy był wściekły. Chciał nauczyć się ją kontrolować, tak jak to robi Alice, ale nie wychodziło mu to zbytnio. Pamiętał, że dziewczyna uczyła się tego przez kilka miesięcy, może nawet lat. Pogłaskał po głowie swoją dziewczynę, która spała na jego kolanach i spojrzał w kierunku jeziora. Już od jakiejś godziny siedzieli w jeziorze chlapiąc wodą i wzajemnie się podtapiając, do tego jeszcze darli się w niebogłosy. Wyglądało chyba to na koniec ich kąpieli, bo zauważył, że Matt wynurzył się już z wody i skierował w stronę brzegu, jednak Alice dogoniła go, po czym pociągnęła za koszulę tak, że ponownie zanurzył się w wodzie. Dziewczyna zaśmiała się perliście i uciekła przed goniącym ją chłopakiem. Niebieskooki parsknął pod nosem. Uwielbiam ich. Pomyślał.



*



- Aaa….psik.
- Na zdrowie – odpowiedział beznamiętnie Matt spoglądając na owiniętą pod samą szyję ręcznikiem dziewczynę.
- Dz-dzięki – odrzekła pomiędzy następnym kichnięciem, a wydmuchaniem nosa
- Przepraszam, nie chciałem żebyś się przeziębiła.
- Nic się nie stało. Jak bym chciała to wyszłabym wcześniej. Sama się doprawiłam. – Po czym kichnęła jeszcze raz, wywołując na ustach Matta pobłażliwy uśmiech. – No i co się szczerzysz?
- Masz strasznie słabą odporność, ciesz się, że nie…
Niestety Alice nie usłyszała, z czego ma się cieszyć, ponieważ przerwał mu James, który przybiegł właśnie do nich cały zdyszany.
- Musicie szybko ze mną iść nad jezioro – powiedział szybko, lekko przerażonym tonem – Iris, ona… - na te słowa ich oczy rozszerzyły się do rozmiaru spodków.

-  Idziemy




************************

Oto mój wielki powrót ;) 
Przepraszam, że tak długo nic nie wstawiałam, niestety cierpię na niedobór weny. Chcę już przenieść głównych bohaterów z tego miejsca, bo mnie już to irytuje. 
Niestety nie wiem czy czyta to jeszcze ktoś oprócz moich szkolnych znajomych, więc liczę na komentarze :)
Jeszcze raz przepraszam za tak długą przerwę. Teraz postaram się dodawać nowe rozdziały regularnie.
Moony :* 

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 12 : Płonące dłonie

Alice stała nad klifem podziwiając ocean. Nigdy nie widziała piękniejszego widoku. Ciemna otchłań przyzywała ją do siebie. Chciała skoczyć, jednak powstrzymała się przed tym. Obserwowała leniwie jak pięciometrowe fale odbijają się od ścianki.  Nagle poczuła na policzku ciepłą, lepką maź. Nie miała pojęcia co to mogłoby być. Zaraz potem usłyszała popiskiwanie, które stawało się coraz głośniejsze. Otworzyła oczy.
- Co do..? – nie zdążyła przeklnąć. Ku swojemu zdumieniu ujrzała Moony’ego zwisającego nad jej głową, prawdopodobnie próbującego ją obudzić. – Dobra, dobra już nie śpię. – Pogłaskała go, cmoknęła w czoło i wygramoliła się z namiotu.
Przy ognisku siedzieli chłopcy piekąc ryby. Rozmawiali i śmiali się z własnych żartów.
- O proszę. – zakpił James – nasza panna ja-to-sama-zrobię już wstała. Jak się spało? – zapytał z udawaną czułością.
- No bardzo to śmieszne. – burknęła – i do tego jakie dojrzałe panie podziwiajcie-mnie-zawsze-i-wszędzie.
- Ej, wypraszam sobie.
- Myślę, że ona ma rację – powiedział śpiewnym tonem Matt przysłuchujący się ich wymianie zdań.
- Lepsze to niż być panem nie-pouczaj-mnie-ja-wiem-lepiej – powiedział złośliwie blondyn
- Skoro już mówimy o sobie, to gdzie panna nie-cierpię-swoich-włosów? – dodała szybko Alice zapobiegając kłótni chłopaków.
- Poszła na poranną toaletę nad jezioro, właśnie chciała żebyś do niej dołączyła jak wstaniesz.
- To kiedy ona tam poszła?
- Jakieś dwadzieścia minut temu.
- Dobra, to do zobaczenia. – rzuciła i zniknęła.
Skierowała się w stronę jeziora wypatrując rudowłosej. Niestety nikogo nie spostrzegła. Stanęła nad brzegiem, gdzie zobaczyła jej odbicie w tafli wody, jednak było już za późno. Zachwiała się i wpadła ochlapując wszystko dookoła. Spojrzała gniewnie na przyjaciółkę, płynącą w jej stronę.
- No wiesz? Co ja Ci zrobiłam?
- To z nudów. – odrzekła wzruszając ramionami
- Ja Ci dam nudy!
Po tych słowach dziewczyny zaczęły się ochlapywać i podtapiać. Po jakimś czasie wyszły na brzeg i skierowały się w stronę chłopców śmiejąc głośnio.
- I jak tam nasze śniadanie – rzuciła Iris pociągając nosem, aby wyczuć zapach.
- O tak, my zrobiliśmy, a wy zjecie tak? – zapytał oburzony Matt
- Nareszcie ktoś pojął tok naszego myślenia. – Alice spojrzała na niego i uśmiechnęła się zadziornie.
- Dobra, siadajcie i jedzcie, bo my was potem nosić nie będziemy.
Dziewczyny usiadły i wszyscy pogrążyli się w ciszy przerywanej odgłosami jedzenia i trzaskami ogniska.
- Too… - zaczął nieśmiało James – Ile jeszcze tu zostaniemy?
- Myślę, że możemy tu chwilę zabawić. – Pierwszy odezwał się zielonooki – Przesiedzimy tu parę dni, bliżej się poznamy, odpoczniemy i przy okazji przygotujemy się do dalszej wędrówki. Poparły go przytakiwania dziewczyn i skinięcie głowy blondyna. Ponownie zapadła cisza. Każdy zapatrzył się w ogień.
- Może się rozejrzymy – zaproponowała nieśmiało Alice. Reszta spojrzała się na nią nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi. – No wiecie. Skoro będziemy tu jakiś czas to warto się trochę porozglądać. Rozeznać się w terenie. Czy jest bezpieczny lub czy nie ma jeszcze innych ukrytych miejsc.
- To bardzo dobry pomysł. – Stwierdziła z entuzjazmem ruda – Podzielmy się na pary, żebyśmy nie musieli zostawać sami. – brązowowłosa myślała, że znowu będzie chciała próbować zeswatać ją z Mattem, jednak mile się zdziwiła – Alice mogłabyś iść ze mną. Chciałabym z Tobą porozmawiać.
- Jasne. Chodźmy. – Dziewczęta wstały i ruszyły w stronę krzaków kwitnących po prawej stronie ich „Azylu” – Ale wy też już idźcie, spotkamy się za jakiś czas. – Ostatnie uśmiechy i obie pary ruszyły w dwie różne strony.

*

Między dwoma dziewczynami zapanowała cisza. Szły jakiś czas rozglądając się w poszukiwaniu czegoś co zwróciłoby ich uwagę. Czekoladowooka rozmyślała o tym co miała na myśli dziewczyna mówiąc, że muszą pogadać. Już miała o to zapytać, kiedy Iris odezwała się pierwsza.
- Pewnie się zastanawiasz o czym chciałabym z Tobą porozmawiać – Alice przytaknęła głową, więc kontynuowała – chciałam Cię prosić o pewną przysługę. – uśmiechnęła się do niej niepewnie.
- Jaką? – zaciekawiła się dziewczyna.
- Czy mogłabyś..znaczy…chciałabyś…to….ten….no..ahh
- No wyrzuć to z siebie – powiedziała z uśmiechem brązowowłosa obserwując poczynania swojej rudej przyjaciółki. Ta wzięła głęboki oddech po czym bardzo szybko z siebie wyrzuciła z siebie.
- Czymogłabyśnauczyćmniemagii?
- A mogła byś wolniej?
- Czy mogłabyś nauczyć mnie magii? – zapytała już o wiele ciszej niż przedtem. Widząc jej zdezorientowaną minę kontynuowała. – No wiesz, chodzi mi o zmienianie się w zwierze. - Alice rozszerzyła oczy do rozmiarów spodka. Gdy zorientowała się jak musi wyglądać zmieniła minę na – jak myślała – zamyśloną.
- Tylko, że to jest nie możliwe. – Spojrzała na nią przepraszająco po czym skierowała wzrok przed siebie. Szły tak chwilę w ciszy po czym kontynuowała – Nie da się tego nauczyć, wiesz tak się składa, że ja nie jestem zwykłym człowiekiem.
- Co?
- Posiadam moc, właśnie dzięki której mogę się zmieniać w zwierzęta. Mam przeczucie, że to nie jest jedyna zdolność jaką posiadam. Tak czy inaczej nie mogę tego nauczyć nikogo. Mama mi kiedyś mówiła, że pochodzimy z rodziny czarodziejów. Jednak moje moce zaczęły się ujawniać dopiero po jej śmierci. Dlatego musiałam sama uczyć się jak je kontrolować. To może być bardzo dziwne, ale ja już przywykłam. – Uśmiechnęła się lekko i spojrzała na nią.
- Nie miałam pojęcia. Dlaczego wcześniej nic nie mówiłaś?
- Nie mogłam być pewna, że się ode mnie nie odsuniecie jak się dowiecie, że jestem czarownicą.
- Daj spokój, dla mnie to ekstra. Możesz zmieniać się w zwierzęta. Zastanawia mnie tylko czemu nie możesz w ich postaci chodzić tam gdzie nie byłaś.
- Pewnie dlatego, że jeszcze nie opanowałam tego perfekcyjnie, to jest trochę dziwne, ale na razie muszę się jeszcze szkolić.
Dziewczyny szły rozglądając się i rozmawiając. Jednak nie miały pojęcia, że tuż za nimi podąża chłopak o zielonych oczach.


*


Las potrafi być brutalny. Zwłaszcza, gdy przedziera się przez wyjątkowo kolczaste krzaki od co najmniej piętnastu minut. Rosły tak blisko siebie, że nie dało się przejść bez bolesnego pokaleczenia odnóży. Dwójka chłopców w bardzo porozdzieranych ubraniach, gdzieniegdzie zakrwawionych, właśnie się stamtąd wycofywała.
- To chyba nie był dobry pomysł. – rzekł jeden z nich
- No co Ty nie powiesz? – warknął blondyn - Mogliśmy zawrócić jak tylko zobaczyliśmy te kolce.
- Tak, bo teraz to moja wina. Nawet się nie zastanowiliśmy, tylko ruszyliśmy na przód jak jakieś ciekawe świata dzieci.
- Dobra, nawet mnie nie denerwuj. Utknąłęm w tych kolcach. Nie ma szans żebym się stąd wydostał. A niech to. Zachciało nam się badać teren! Niech ja tylko znajdę dziewczyny! Której to był pomysł? Znajdę je i wchłostam!
- Ale może najpierw się uspokój, bo jesteś cały czerwony.
- Z wielką chęcią. – rzucił ze sztucznym uśmiechem na ustach – Jak tylko będę mógł się wreszcie ruszyć!
Nagle stało się coś niezwykłego. Ręce Jamesa po prostu zapłonęły żywym ogniem. Jednak on nawet tego nie poczuł, dopiero kiedy spostrzegł ogień otaczający jego ręce krzyknął i spojrzał się ja Matta przestraszony. Gdy się trochę uspokoił były takie jak dawniej. Jednak wypaliły najbliższe krzaki, dzięki czemu mógł się już swobodnie poruszać.
- Stary – zielonooki spojrzał na niego – Wiedziałem, że masz ognisty charakter, jednak nie pomyślałbym, że aż tak. – James patrzył się ciągle w jeden punkt i mrugał za często jak na zdrowego człowieka.
Doszli do polany, na której wciąż paliło się jeszcze gasnącym ogniem palenisko. Opatrzyli sobie rany po czym spojrzeli na siebie nie bardzo wiedząc co mają ze sobą zrobić.
- Więc… - zamyślił się blondyn – Dziewczyny chyba jeszcze nie wróciły
- Geniusz… - tylko na taki komentarz zdobył się czarnowłosy – Zapanowało między nimi długie milczenie. Matt nie mogąc siedzieć bezczynie wstał i otrzepał się.
- Idę ich poszukać. Może się zgubiły – ruszył już w ich stronę, kiedy...
- Czekaj. Pójdę z Tobą – Niebieskooki zaczął podnosić się z miejsca, jednak zielonooki go zatrzymał.
- Nie musisz. Odpocznij sobie, ja niedługo wrócę.
Odszedł nie czekając na odpowiedź kolegi. Miał go już serdecznie dość i tej jego błyskotliwości. Od trzydziestu minut musiał znosić jego towarzystwo i czuł, że nie wytrzymałby dłużej.
- Już wolałbym eksplorować teren z Alice, z nią nigdy mi się nie nudzi. – zamyślił się – I przynajmniej mamy o czym rozmawiać. – Rozglądał się dookoła. One miałby o wiele bezpieczniejszy teren. Mimo braku ścieżki było tam całkiem jasno i można było swobodnie iść.
- No tak, one miały o wiele lepszą stronę lasu. – rzekł z oburzeniem – Kurcze już gadam do siebie. Może powinienem zabrać ze sobą Jamesa. Tak w ogóle to co to miało być? Od kiedy on może miotać ognie na lewo i prawo.– Nagle ucichł ponieważ usłyszał przyciszone głosy. Był pewien, że to dziewczyny, słyszał wszystko doskonale, dlatego postanowił je śledzić.


*

Dziewczyny przemierzały las rozmawiając. Nagle dotarły do dziwnie wyglądających kamieni. Wszystkie były trochę większe od nich, dlatego nie było widać co jest po drugiej stronie. W końcu zebrały się i postanowiły na nie wspiąć. Nie należało to do trudnych czynności. To co zobaczyły lekko je zaszokowało. Była to wielka polana porośnięta różnymi odmianami i kolorami kwiatów, formowała się w kształt okręgu, a dookoła otaczały ją właśnie takie kamienie. Całe miejsce wyglądało trochę jak pole do pojedynku. W powietrzu czuć było aurę tajemniczości. Dziewczyny zadawały sobie tylko jedno pytanie. Skąd to miejsce się tu wzięło?
- Dobra, musimy wrócić przed nocą , a już się ściemnia. Poza tym chłopcy pewnie już wrócili i się martwią. – zaproponowała Alice
- Racja to dobra myśl
Zawróciły w stronę obozowiska szczęśliwe, że coś im się udało znaleźć. Na szczęście pamiętały całą drogę, którą szły, jeszcze tego by brakowało żeby się zgubiły. Poza tym, chłopcy już na pewno na nie czekają. W tej właśnie chwili usłyszały szelest. Przestraszyły się nie na  żarty. W końcu nie były pewne czy są tu bezpieczne. Zbliżyły się do siebie i zaczęły rozglądać. Drzewa rosnące bardzo blisko siebie dawały więcej ciemności, przez co było już prawie kompletnie ciemno. Nad ziemią unosiła się mgła przez co Alice dostała gęsiej skórki. Naprzeciwko nich zaczął pojawiać się cień osoby. Alice zadała sobie w głowie pytanie czy ludzie serce może wyskoczyć i uciec jak najdalej się da. Były głupie nie zabierając ze sobą nic czym mogłyby się obronić. Tymczasem cień stawał się coraz wyraźniejszy. Dziewczyny były tak ściśnięte, że można było pomyśleć, że są jedną osobą. Po woli z mroku zaczęła się rozjaśniać twarz… Matt’a. Dziewczyny odetchnęły głęboko po czym rzuciły się na niego z pięściami.
- Przez Ciebie o mało nie umarłyśmy ze strachu!
- Nie można było po prostu do nas podejść? Musiałeś się tak zakradać?
- No proste, że tak. – odpowiedział z uśmiechem – Czy tak nie jest zabawniej?
- Niech ja Cię tylko…
- Trzymajcie mnie bo mu pokiereszuję twarz.
Szarpanina trwała jeszcze jakiś czas. Gdy dziewczyny się uspokoiły wszyscy wybuchnęli  głośnym śmiechem. Podnieśli się z ziemi i ruszyli razem w drogę powrotną.
- Właściwie- zagadała Alice – dlaczego nas szukałeś? Czyżbyście wcześniej wrócili z wyprawy?
- Tak się składa, że nam trafił się teren bagnisty, na którym rosło mnóstwo krzaków z kolcami, dlatego tak wyglądam. – Dziewczyna zamyśliła się po czym spojrzała na niego i zapytała.
- A czy nie pomyśleliście, że nie warto tam wchodzić? Przecież nawet jeśli coś by tam było to nie chodzilibyśmy z tam z powodu tych krzaków. Nie wiem jak wy, ale ja nie chciałabym codziennie przedzierać się przez krzaki pełne kolców i … Matt? Hej gdzie Ty.. – odwróciła się i spojrzała na niego zdumiona. Zielonooki zatrzymał się parę kroków za nimi i wpatrując przed siebie pustym wzrokiem. Nagle zaczął się głośno śmiać i doszedł do nich, po czym wznowili ich podróż. Orientując się, iż ciągle się śmieje przestał.
- Wiecie, po prostu na to nie wpadliśmy. – Momentalnie przyspieszył i tyle go widziały.

*

Wieczorem wszyscy grzali się przy ognisku. Chłopcy opowiedzieli dziewczynom o ognistych rękach Jamesa. Były trochę zaskoczone jednak brązowowłosa zamyśliła się patrząc na ogień.
- Alice? – zapytał Matt – czy wszystko w porządku?
- Co? – Dziewczyna ocknęła się i spojrzała na niego, jednak zdała sobie sprawę, że wszyscy patrzą na nią wyczekująco. – Zastanawiam się tylko. Skoro James może władać ogniem, to znaczy, że też jest czarodziejem.
- Co?! Jak to też jestem?
- Alice też ma przecież moc – odezwała się ruda.
- Tak słuchajcie, nie mówiłam wam tego, ale to prawda jestem czarodziejką.
Powiedziała im to samo co Iris wcześniej. Blondyn słuchał jej otwartymi oczami, jednak Matt wydawał jej się podejrzanie spokojny, tak jak by już to słyszał. Czy kiedy po nie wyszedł znalazł je wcześniej? Może coś słyszał? Spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem. Po jakimś czasie ich spojrzenia się spotkały. Żadne nie chciało odpuścić, jednak. Zahipnotyzowali siebie nawzajem.
Patrzyłam już kiedyś w te oczy.
Czy ja go aby na pewno wcześniej nie znałam?
Próbowali odgadnąć swoje myśli poprzez oczy. Co nie było łatwym zadaniem, ponieważ oboje bardzo dobrze maskowali swój uczucia.
- Hej słuchasz mnie? – pytanie zadane przez Jamesa wytrąciło ich z tego dziwnego transu.
- Przepraszam coś mówiłeś?
- Tak. Pytałem się jak odkryłaś swoją moc.
- To było jeszcze przed znalezieniem Moony’ego. – wskazała na wilka, który wygrzewał się przy ognisku trzymając łeb na jej kolanach - Uciekałam przed jednym z potworów, goniły mnie bardzo długo, powoli opadałam z sił. Trafiłam na górę, tak wysoką, że nie dałoby się na nią wspiąć. Wtedy pomyślałam, że chciałabym mieć skrzydła, no i zamieniłam się w białego kruka. Przesiedziałam całą noc na szczycie drzewa, a gdy potwór odpuścił wróciłam do domu. Potem zawsze kiedy próbowałam zmienić się w jakieś zwierze to nie wychodziło. Dopiero jak spotkałam tego śnieżnobiałego leniucha udało mi się po woli opanowywać swoje moce, jednak nie potrafię jeszcze tego perfekcyjnie. Cały czas się uczę.


*

Alice siedziała pod drzewem znajdującym się niedaleko ogniska. Czytała pamiętnik mamy. To było dla niej taką odskocznią. Kiedy go dotykała czuła się tak jakby ona gdzieś obok niej była. Jakby wcale nie odeszła. To wypełniało jej pustkę.

Ten morderca jest niemożliwy. Cały czas nas napastuje, nie daje nam chwili spokoju. Kilka razu udało nam się ujść z życiem. Liz ma jeszcze gorzej, on ją prześladuje wszędzie. Gdzie by się nie ruszyła. Marek mówi, że musimy znaleźć jego bazę, miejsce, w którym ciągle siedzi i obmyśla swoje pułapki. Nie można go lekceważyć, jest bardzo mądry i może wykorzystać to przeciw nam. Mam nadzieję, że uda nam się go znaleźć bo jeśli nie to Liz może…

Alice poczuła, że ktoś wyrywa jej go z rąk. Spojrzała z oburzeniem na … Matta.
- Co Ty sobie wyobrażasz? Natychmiast oddaj mi pamiętnik mojej mamy. – stanęła naprzeciw niego z wyciągniętą  ręką.
- Nie – powiedział stanowczo.
- Co? Jak to nie dlaczego?
- Nie chcę żebyś płakała. – teraz ją zamurowało. A co to miało do rzeczy – Zawsze gdy go czytasz zalewasz się łzami. Rozumiem, że on Ci przypomina o matce, dlatego tym bardziej wolałbym żebyś go już nie czytała. Przynajmniej nie teraz.
- Ale Matt ja..
- Alice – spojrzała na niego. Miał bardzo smutne oczy. – Robię to dla Twojego dobra. Zaufaj mi i nie przejmuj nim. Żyj teraźniejszością. – Dziewczyna opuściła rękę i ponownie usiadła pod drzewem.
- Masz rację. – przyznała
- No, grzeczna dziewczyna – uklęknął obok niej poczochrał włosy i pocałował w policzek  - Dobranoc.
Alice złapał się za policzek i patrzyła za odchodzącym chłopcem. Nawet nie zauważyła kiedy usiadł przy niej wilk.

- Powiedz mi Moony. Dlaczego on tak się mną przejmuje? Mam wrażenie jakbym go znała. – spojrzała w jego błękitne oczy. On przekręcił lekko głowę kuląc uszy i położył ją na jej ramieniu. – Cieszę się, że Cię mam. – Uśmiechnęła się i zaczęła kojąco głaskać jego puszystą sierść. Nawet nie zorientowała się kiedy zmorzył ją sen.







Przepraszam za tak długą nieobecność. Niestety złapał mnie brak weny. Ten rozdział miał już trzy scenariusze i każdy był inny. Trudno było mi się zdecydować na jakiś krok w obawie, że w przyszłości może mi nie pasować do pozostałych wątków. Innymi słowy jak na razie to był dla mnie najtrudniejszy rozdział. Nie mam siły go sprawdzić za co musicie mi wybaczyć. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Życzę miłego czytania i standardowo zapraszam do komentowania.
Moony :*